poniedziałek, 3 sierpnia 2015

|chapter.seven| painkiller.

feel me in your bloodstream, see me in the morning
rozzi crane - painkiller (ft.levine)
W mojej głowie zagrzmiała z potężną siłą syrena alarmowa. Automatycznie rozbudziłam się wyskakując z łóżka. Na myśl przyszła mi tylko jedna sytuacja z powodu której Michael mógłby budzić mnie w środku nocy. Komuś stała się krzywda. Ktoś leży w szpitalu. Narzuciłam na siebie bluzę i założyłam dresowe spodnie czując, że z nagłego stresu robi mi się niedobrze. Wybrałam numer przyjaciela, który odebrał już po trzecim sygnale. 

- Ubieraj się, Calum za moment powinien po ciebie przyjechać. - Powiedział i dosłownie w tym samym momencie zadzwonił domofon. Podskoczyłam w miejscu, rozłączyłam się, złapałam torebkę, zamknęłam drzwi i zbiegłam na dół. Hood czekał oparty plecami o samochód. W ciemności nic nie udało mi się wyczytać z jego miny. Grzecznie otworzył przede mną drzwi, a ja zajęłam miejsce pasażera zapinając pasy. Żadnych wyjaśnień. 

- Powiesz mi w końcu co się stało, że nagle, o trzeciej w nocy zwołujecie jakieś super pilne zebranie? - Spytałam zauważając, że sam z siebie o niczym by mi nie powiedział. Ruszył, w świetle wyglądał na bardziej zamyślonego niż przygnębionego. To może być dobry znak. - Coś się komuś stało, tak?

- Nie, na szczęście, jeszcze nie, ale w najbliższym czasie może się to zmienić.. Louis poinformował nas kilka godzin temu, że znalazł magazyn należący do Jonathan'a, gdzieś pod miastem, niedaleko naszego planowanego zakupu. Nie wie co w nim może być, ale po ludziach chodzą plotki, że zabrał się za narkotyki, choć nie chce mi się w to wierzyć, aby właśnie w taki interes zainwestowała twoja siostra. Wiemy też, że od ostatniego wybryku nigdzie nie rusza się sam, a jego goryle to banda uchodźców, pewnie zabrał ich ze sobą z wycieczki.

- A dziewczyna?

- Od tamtej pory słuch o niej zaginął, więcej nie pokazała się na ich terenie, a żaden ze znajomych nic nie wie, bądź nie chce powiedzieć, najgorsze jest to, że chyba dowiedzieli się o Tomlinson'ie, nie wiemy skąd i kiedy dokładnie, ale chłopak jest pewien, że zachował się na tyle ostrożnie, że nie powinno się to wydać, aż tak szybko, także może ktoś z naszej okolicy widział go tutaj. Tak czy inaczej, miał cholerne szczęście, że do swojego mieszkania trafił kilka godzin później niż powinien. Jonathan jednak mu nie odpuści, dlatego przyjechał do nas. Pozwoliliśmy mu na to więc teraz musimy zrobić wszystko aby mieć pewność, że nie zapłaci za to życiem. Stąd to całe spotkanie, o musimy zdecydować co dalej teraz, bo rano może być już za późno. Samo rozglądanie się za nim i pilnowanie aby nikomu włos z głowy nie spadł to gówniane wyjście, na dodatek nie działa. - Monolog Hood'a zajął nam całą drogę do baru. Gdy weszliśmy do środka rozmowa trwała w najlepsze. Wszyscy zdenerwowani do czerwoności. 

- Nie możemy nic z tym zrobić, do cholery, przecież nikt mu nie kazał się w to wpieprzać! Od początku jasno powiedzieliśmy, że to nie jest jego sprawa i ma się trzymać z daleka. Wiedział na co się pisze, więc dlaczego mamy przejmować się tym co będzie dalej? - Powiedziała Diana. Nikt nie uwierzył w to co usłyszał. 

- Chociażby dlatego, że naraził się dla nas, chciał i pomógł nam najlepiej jak mógł i jako jedyny zebrał jakiekolwiek informacje, na dodatek jest przyjacielem, zna się z Harry'm od dziecka. My nie zostawiamy bliskich w potrzebie.. - Zaczęłam przerywając ciszę. - Rozumiem, że jesteś zdenerwowana, każdy jest bo wszystko potoczyło się inaczej niż powinno, bo jeśli chodzi o nasze plany zawsze są do dupy, ale takie gadanie nic nie pomoże. Musimy wziąć głęboki wdech i na spokojnie to przemyśleć, tu nie ma winnych, a mogą być ofiary których nie chcemy. - Stanęłam za Tomlinson'em układając dłonie na jego ramionach. - Zacznijmy od tego, że jedyne osoby które wiedziały o tym co robi są dziś tutaj z nami, mam racje? 

- Shay, czy ty sugerujesz, że ktoś z nas by go sprzedał? - Spytał Styles. Zapewne każdemu z nich na usta cisnęło się to samo pytanie. Jeszcze kilka dni temu sama bym w to nie wierzyła.

- Sugeruje, że ktoś boi się bardziej niż reszta i popełnił błąd. Zwątpił w nas, miał prawo i stało się coś nieplanowanego. Nie twierdzę, że to w stu procentach prawda, bo ufam wam nad życie i wiem, że zawsze może być inne wyjście. Jeśli jednak mam rację, proszę aby ta osoba pomyślała, że stawką jej lub jego słów jest życie chłopaka. Nie chcę też aby ktokolwiek się do tego przyznawał, wolałabym nie wiedzieć kto mógłby to być. Mam nadzieję, że zapomni o strachu i ponownie odnajdzie w nas rodzinę, aby spojrzał na wszystkich po kolei i pomyślał co będzie jeśli przez jego kolejną decyzję następnym razem przy stole kogoś zabraknie. - Na sali zapadła cisza. Zabolało mnie serce gdy pomyślałam, że któregoś wieczora będzie tu mniej krzeseł niż tej nocy. - To nie jest zabawa z Jonathan'em, on naprawdę potrafi zrobić krzywdę i każdy z nas w którymś momencie swojego życia się o tym przekonał. Musimy zacząć działać i dowiedzieć się kim jest ta dziewczyna. Choćbyśmy mieli wyciągnąć to siłą z mojej siostry. 

- Shay ma rację, prawdopodobnie ona jest jedyną osobą, która może nas bez problemu do niego doprowadzić. Sam z pewnością nie pokaże się w okolicy, a nie wiemy jak dokładnie wyglądają jego ludzie co znacznie psuje nam szyki, ale w żaden sposób nie zniechęca. Jedno jest pewne, nikt nie wychodzi na miasto sam, niezależnie od płci i siły fizycznej. Jeśli dowiem się, że ktoś się szlaja, sam, osobiście skopię mu tyłek. A teraz, musicie się wyspać, bo jutro czekam na jakieś genialne plany względem znalezienia dziewczyny. - Powiedział Michael jednak nikt się nie ruszył. - Myślę, że powinnaś zabrać go do siebie.. - Skierował do mnie półszeptem, brodą wskazując na podnoszącego się Louis'a. Skinęłam głową. Tak będzie najłatwiej. 

- Czekajcie, jest jeszcze coś. O ile się nie mylę, zapiski które dostałem w sprawie magazynu powinny znajdować się w samochodzie, ja nie wiele z nich rozumiem, ale może wam oświecą one jakoś sytuację. Mój przyjaciel dużo ryzykował aby je zdobyć, ale niestety z nerwów nie są zbyt czytelne. Mam nadzieję, że dowiecie się z nich nieco więcej. - Odezwał się Tomlinson automatycznie kierując się w stronę drzwi. Niezależnie od tego w jakiej sytuacji się znajdował nadal chciał nam pomóc, nie wyglądał na kogoś kto żałowałby wcześniej podjętej decyzji, naprawdę stawał się jednym z nas. Trzymając się zasady Clifford'a tuż za nim pojawił się Ashton. 

Kilka sekund później, po zamknięciu się za nimi drzwi, do wszystkich dotarł odgłos strzału. Na moment każdy zamarł w miejscu, po czym wszyscy rzucili się do wyjścia. Jedyne co zauważyłam to Ashton biegnący w stronę całkowitego mroku. Ashton. Pistolet. Mrok. Kurwa. Mać. Z tymi słowami wybiegłam na środek ulicy ślepo wlepiając swój i tak słaby wzrok w ich kierunku oczekując jakiegokolwiek znaku, aby mieć pewność, że nic się nie dzieje, że są cali i zdrowi. W myślach modliłam się aby za żadne skarby nie padł kolejny strzał, wyklinałam także na wszystkie możliwe sposoby Jonathan'a który posunął się zdecydowanie za daleko. Jeszcze nigdy nie doszło do tego aby ktokolwiek użył broni. Od samego początku tych pieprzonych kłótni byłam przekonana, że to jest granica bezwzględna, nawet dla tego skończonego gnojka. Najwidoczniej nie ma tutaj żadnych zasad. Co po zeszłorocznych zachowaniach nie powinno mnie aż tak mocno dziwić. Nie mogę być przecież, aż tak naiwna, by wierzyć, że on może zachowywać się fair. 

Z rozmyśleń wyrwał mnie donośny, ochrypły jęk. Odwróciłam się zauważając leżącego przy samochodzie Louis'a. Jak do licha mogłam o nim zapomnieć? W mgnieniu oka znalazłam się przy nim patrząc na ranę w klatce piersiowej i białą bokserkę kąpiącą się w krwi. Wyciągnęłam kluczyki od samochodu i z trudem pomogłam mu wstać, po czym wepchnęłam go na tylne siedzenie sama zajmując miejsce za kierownicą. Niespełna dwadzieścia minut później, pędząc w ciemności i łamiąc większość przepisów drogowych. Wyskoczyłam z auta wbiegając na hall aby poprosić kogokolwiek o pomoc. Dwóch ratowników niezwłocznie ruszyło z noszami wnosząc go automatycznie na salę. A mi pozostało czekać. Na wieści o stanie Louis'a i chłopaków bez których każda minuta niewyobrażalnie się dłużyła. Nie wiedząc co ze sobą zrobić, usiadłam na plastikowym krześle podsuwając nogi pod brodę. Z całych sił, lecz nieudolnie próbowałam odsunąć od siebie wszelkie czarne scenariusze. Co jeśli jednak któryś z nich się sprawdzi? Jeśli tym razem nie będą mieli pieprzonego szczęścia? W tym momencie nie mieli równych szans, a nie byli niezniszczalni.

Otworzyły się drzwi, przez które przeszedł pierwszy lekarz. Mimo prób i błagań dowiadując się, że nie jestem rodziną, nawet nie chciał na mnie spojrzeć, a co dopiero o czymkolwiek istotnym poinformować. Gdy za nim wyszło dwóch zmęczonych, lecz widocznie zadowolonych pomocników wywnioskowałam, że nie może być tak źle jak myślałam. Jednak dopiero widok Louis'a wiezionego do osobnego pokoju i Lisy znajdującej się tuż przy nim ukoił moje wątpliwości choć na chwilę. Jeśli byłoby z nim źle przyjaciółka od razu by mnie o tym poinformowała, a tak spał. Na szczęście, bo dzięki temu może choć na chwilę odpocząć od bólu.

W myślach jednak nadal widniał jeden wielki znak zapytania. Od mojego przyjazdu minęło dobre czterdzieści minut, a telefon milczał jak zabity. Wpatrywałam się w niego jak idiotka niemo nawołując o jakąkolwiek wiadomość. Prośby zostały wysłuchane i kilka minut później na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Calum'a.

- Gdzie jesteś? - Spytał jak gdyby nic nigdy się nie stało. Miałam ochotę na niego nawrzeszczeć, wykrzyczeć, że jest skończonym palantem, skoro kazał mi czekać tyle czasu, że wariowałam i byłam przekonana, że coś im się stało, że leżą gdzieś w krzakach, ale ograniczyłam się do poinformowania ich o szpitalu. Lepiej będzie to zrobić twarzą w twarz, może wtedy zrozumie co czułam. Zapomniałam jednak o zjechaniu przyjaciela kiedy przez próg przeszedł Ashton. Mimowolnie podniosłam się z miejsca i pobiegłam w jego stronę z całej siły uderzając go w klatkę piersiową. Rozszarpać to mało.

- Co ty sobie kurwa mać wyobrażasz? - Spytałam podnosząc głos. Czując jak moje policzki zaczynają płonąć z nerwów, odepchnęłam go po raz kolejny, licząc, że to go zaboli. - On miał broń! Ty nie jesteś pierdolonym Hulkiem! Cholera jasna, wiesz co mogło się stać? Wyobrażasz to sobie? Czy ty kiedykolwiek bierzesz pod uwagę skutki jakie mogą nastąpić gdy zachowujesz się tak kurewsko nieodpowiedzialnie? Matko! I masz czelność mówić mi, że to ja nie myślę?! Masz w dupie co ci się stanie, zawsze igrasz z losem, ale czy mógłbyś choć raz się zastanowić co ja wtedy czuję? A jeśli nie ja, to co poczują twoi przyjaciele jeśli następnym razem ci się nie poszczęści? - Poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Moje serce cieszyło się jak głupie, że nic mu się nie stało. Mój mózg zaś chciał to naprawić i dać mu nauczkę, że niekiedy trzeba się powstrzymać. Nagle, nie zważając na moje popchnięcia, przytulił mnie do siebie najmocniej jak potrafił i chciałam aby tak zostało, aby mnie trzymał i już więcej za żadne skarby nie puścił, ale nie mogłam. Wyrwałam się i zrobiłam kilka kroków w tył odsuwając się na bezpieczną odległość.

- Shay, nic mi nie jest, naprawdę.. - Powiedział próbując się do mnie zbliżyć. W odpowiedzi pokręciłam głową, zrozumiał i zatrzymał się w miejscu. W tym momencie dotarło do mnie, że to koniec, że niezależnie od tego jak bardzo będziemy się starać i walczyć o to wszystko, nie uda nam się. Z jakiegoś powodu po prostu nie nadajemy się na parę. - Przepraszam, ja..

- Nie chcę twoich przeprosin, nie chcę już tego słyszeć. Ashton dobrze wiesz, że to nie pierwszy i znając ciebie nie ostatni raz kiedy robisz coś takiego, ja już tak nie potrafię. Nie zniosę myśli, że ktoś ci zrobi krzywdę, że czujesz ból, niezależnie od tego jak wytrzymały jesteś. Nie mogę dłużej się o ciebie bać, gdy ty masz to gdzieś. - Zrobiłam pauzę na głębszy wdech, lecz gdy tylko otworzył usta nie pozwoliłam mu dojść do głosu. - Wiem, że twierdzisz, że jest inaczej i nie zapomniałam, że jesteś świetny w tym co robisz i widziałam cię nie raz w swoim żywiole, ale życie to nie ring. Tutaj w końcu ktoś tak jak dziś zagra nie fair, a ja będę siedzieć i ponownie się modlić, abyś wyszedł z tego cało. Twoje szczęście w końcu się skończy.

- Nie zrobiłbym tego, gdyby Louis..

- Louis leżał ledwo dysząc obok samochodu. Wiesz co powinieneś zrobić aby mu pomóc? Najlepiej przywieźć go tutaj od razu zamiast usilnie próbować znaleźć się tu razem z nim. Nie zrobisz nic dobrego, jeśli będziesz leżał w szpitalu, a w końcu tak to się skończy, o ile dobrze pójdzie, wiesz o tym? - Starłam dłonią jedną ze spływających po policzku łez. Nie miałam siły ich powstrzymywać. Teraz trzeba postawić kropkę nad i. - Nie tylko ty dusisz się w tym związku. Ja wiem, że popełniłam cholernie dużo błędów i nie byłam taką dziewczyną na jaką zasługujesz. Przepraszam za to bo zmarnowałam dwa lata twojego życia, ale mam nadzieję i wierzę w to z całego serca, że w końcu spotkasz tą odpowiednią, która cię doceni. Ja nie potrafiłam tego zrobić, ani poradzić sobie ze stresem. Jesteś najukochańszym i zarazem najbardziej wkurwiającym facetem jakiego znam, a mimo to jest z ciebie idealny materiał na chłopaka, problem w tym, że nie dla mnie.

- Obiecałaś.

- Wiem, pamiętam, ale ja nie uciekam, zawsze będę blisko. Jesteś dla mnie ważny i to się nigdy nie zmieni, nie wyjadę z miasta tylko dlatego, że nam się nie udało. Nie zostawiam cię, pamiętaj, że zawsze masz we mnie przyjaciółkę, kiedy tylko będziesz jej potrzebował, jestem obok. - Powiedziałam, wyciągnęłam z kieszeni klucze i odpięłam ten od jego mieszkania. Mimo iż protestował wsunęłam mu go w przednią kieszeń i odwróciłam się. Nie byłam w stanie dłużej znieść jego przesyconego bólem spojrzenia więc skierowałam wzrok na siedzących pod salą siedmiu młodych mężczyzn, moich najlepszych przyjaciół. Wszyscy tutaj, jak za dawnych, nie najlepszych czasów. Michael widząc mnie podniósł się z miejsca rozkładając ramiona abym mogła się w niego wtulić. Nie miałam na to najmniejszego zamiaru. - Nie radzę ci, nie dotykaj mnie, nawet się nie zbliżaj. Wy, gówniarze, jeszcze raz zrobicie coś takiego, rzucicie się biegiem za kimś kto może was położyć jednym naciśnięciem spustu, a przysięgam, na wszystkich w tym szpitalu, że zabiję was gołymi rękami.

- Oh, lubię jak mi grozisz. - Zaśmiał się cicho Clifford i niezależnie od tego czy chciałam, czy nie objął mnie wręcz podduszając. Wbiłam mu z całej siły palce w bok, aby puścił, ale i tak zrobił to dopiero gdy miał na to ochotę wcześniej muskając ustami czubek mojej głowy. - Zachowujesz się jak matka, a nie siostra, mała, ale nikt się tu ciebie nie boi, niestety każdy z nas wie, że nie umiesz się bić.

- Nie musisz się o to martwić, zapewniam, że mam swoje sposoby. - Nagle drzwi ponownie się otworzyły. Wszyscy odwrócili się w ich stronę, a ja zdałam sobie sprawę, że przez cały ten czas kogoś brakowało. Diana, nie wyszłam z nami na dwór gdy Louis został postrzelony. Nie było jej kiedy jechałam do szpitala, skąd więc wiedziała gdzie nas znaleźć? Chciałam spytać, jednak przypomniałam sobie, że jej chłopak siedział nieopodal mnie i był jedyną sensowną odpowiedzią. Reakcja dziewczyny wskazywała jednak, że to nie z nim rozmawiała, nie o niego się martwiła. Moja przyjaciółka z rozbiegu rzuciła się na mojego.. rzuciła się na Ashton'a dosłownie wieszając mu się na szyi. O ile dobrze pamiętam, Calum biegł tuż za nim, równie dobrze to jego mogło coś trafić. Gdy odwróciłam się aby sprawdzić jego reakcję była mniej więcej podobna do mojej. Irwin w tym czasie jak gdyby nigdy nic przytulił ją do siebie. Moje serce wcześniej rozbite na milion kawałków teraz przypominało czarną dziurę wsysającą resztki pozytywnych emocji. Dopiero po chwili dziewczyna przypomniała sobie, że na holu jest też Hood, który nie wydawał się być zbyt skłonny do czułości. - Myślę, że powinniśmy się już zbierać, zaraz zacznie świtać, lekarze i tak nam nic nie powiedzą, Lisa też nie może póki nie skończy zmiany, musimy więc poczekać. Może zrobimy tak, że jutro otworzymy bar z kilkugodzinnym opóźnieniem, a wszyscy przyjdziemy tutaj, co wy na to?

- Jak najbardziej. - Powiedział Alex wstając z miejsca. Ruszył w moją stronę mierzwiąc dłonią moje i tak już rozczochrane włosy. Parsknęłam wywracając oczami. - I tak jutro ja z Niall'em jestem na pierwszej zmianie. Właśnie, panowie, zapraszam do samochodu nie będziecie mi się szlajać po nocach. Jeszcze zawieruszycie mi się na mieście i gdzie ja znajdę drugich takich pracowników, co? - Spytał pokazując na siedzących obok siebie blondynów, którzy grzecznie wstali i ruszyli za szefem. Wyglądali na piekielnie zestresowanych, jakby mieli przeczucie, że do nas nie pasują, jednak każdy z nas, wiedział już od pierwszego dnia, że są jednymi z nas. Nikt przecież nie trafiał do klubu przypadkowo.

- Pójdę tylko do Lisy i poproszę, aby na wszelki wypadek, gdybyśmy przyjechali później, a on będzie już przytomny, poinformowała go, że byliśmy tu w nocy. Z pewnością poczuje się lepiej, że o nim nie zapomnieliśmy. - Powiedział Harry nakładając na siebie kurtkę.

- Dobry pomysł. - Uśmiechnął się Michael i narzucił na mnie swoją bluzę. No tak, na dworze nie było najcieplej a ja z całego zamieszania zapomniałam zabrać swojej z baru. - Ktoś jeszcze prócz nie mającej czasu i ochoty by kupić sobie samochód księżniczki, potrzebuje podwózki? - Spytał rozglądając się po korytarzu. To nie było tak jak mówił. Ja po prostu nie znalazłam odpowiedniego auta, które będzie dobre i tanie. Nie mam zamiaru tak jak oni wydawać wszystkie oszczędności na zabawki. Póki co, zawsze znajdzie się jakiś dojazd, w ostateczności taksówka.

- Damy sobie rade, uciekajcie spać, ja poczekam na Styles'a i tak mam go po drodze. - Odezwał sie Liam, tak zrobiliśmy. Gdy dotarłam pod dom wybiła czwarta pożegnałam się z przyjacielem i weszłam do mieszkania. W myślach błysnął mi pomysł pójścia spać w ubraniach, ale szybko z niego zrezygnowałam wskakując pod prysznic. Nie było mi jednak dane położyć się do łóżka, bo gdy tylko założyłam piżamę rozległo się pukanie do drzwi. Stwierdzając, że to coś ważnego, skoro ktoś jest na tyle odważny by odwiedzać mnie o tej godzinie, poszłam otworzyć. Stanęłam twarzą w twarz z Calum'em. Smutnym, zmęczonym i na dodatek mokrym co uświadomiło mi że za oknem panuje ulewa. Wpuściłam go do środka pomagając zdjąć przesiąkniętą wodą koszulę. Z bliska dało się wyczuć zapach piwa, najwidoczniej koniecznością było wstąpienie do monopolowego.

- Nie wiedziałem gdzie mam się podziać, jeśli przeszkadzam.. - Zaczął, a gdy zaprzeczyłam ściągnął buty i rozsiadł się na kanapie. Wlepił ślepo wzrok w przestrzeń chyba zastanawiając się co i jak ma powiedzieć. - Shay, tym razem to ja trzasnąłem drzwiami i nie wiem czy nie popełniłem największego błędu w swoim życiu. Po prostu zdenerwowałem się, bo ona nie widzi nic złego w tym, że cały swój wolny czas spędza z Ashton'em i powoli przestaje mnie zauważać. Nie chcę abyś myślała, że uważam, że do czegokolwiek między nimi doszło. Wiem, że nie, bo to mój najlepszy przyjaciel, nie zrobiłby czegoś takiego, za długo się znamy.. to jej nie ufam. Ona nagle zaczęła zachowywać się inaczej, jakoś dziwnie, oddala się ode mnie z prędkością światła.. - Wpadł w słowotok. A więc nie tylko ja miałam wątpliwości, nie tylko w mojej głowie pojawiła się masa pytań bez odpowiedzi i podejrzenia doprowadzające do szaleństwa. - Nie wiem czy powinienem ci o tym mówić, ale kilka dni temu Irwin rozmawiał ze mną o tobie, że się boi, że jesteś z nim tylko dlatego, że cię ochroni, że wiesz jak wiele byłby dla ciebie w stanie poświęcić więc możesz być spokojna, przyszło mu do głowy, że już go nie kochasz. Wyśmiałem go, bo przecież nigdy nie chciałaś aby ratował ci tyłek, nie jesteś taką dziewczyną, wręcz przeciwnie, pewnie sama oddałabyś za niego życie. Diana jednak może taka być. Wiele przeszła, była w okropnym związku i może teraz czuje się przy mnie bezpieczna. Nie szczęśliwa, usatysfakcjonowana, ale bezpieczna. A ja ją kocham, wiesz? - Odwrócił głowę w moją stronę. Był w rozsypce, po raz pierwszy. - Od kiedy pamiętam ją kocham, ale nie jestem pewien czy to takie samo uczucie jak na początku. Bo ona już z pewnością nie jest tą samą dziewczyną, którą była. Nie ma pogodnej, radosnej, pewnej siebie Diany. Nie ma tej z którą chciałem spędzić resztę życia. Czy to źle, że jej o tym powiedziałem? Że wypomniałem jej Ashton'a?

- Nie, Calum. Musiałeś to zrobić, dobrze, że powiedziałeś w końcu co czujesz. Nie możesz zawsze na wszystko się godzić i chować w sobie. Może po prostu, najzwyczajniej w świecie, się pogubiła. Każdy tak ma, że w końcu zabłądzi. Najważniejsze w tym wszystkim jest to aby znaleźć kogoś kto z powrotem naprowadzi cię na odpowiedni tor. Jestem przekonana, że gdzieś tam w środku nadal jest twoja dziewczyna i że uda wam się ją przywrócić do żywych. Nigdy nie powinniście z siebie rezygnować z powodu kilku nieprzyjemności.

- Przepraszam, ale czy ty tak nie zrobiłaś?

- Po pierwsze, ja nie zrezygnowałam, ja skończyłam to tylko dla naszego dobra, w końcu każde by zwariowało i pozabijalibyśmy się, po drugie, to nie o mnie mamy rozmawiać. Może miłość nie zawsze wystarczy, aby uratować to co jest między dwoma osobami, ale zawsze warto spróbować, nie możesz się poddać, nie teraz, przecież nie może być sama, nie da rady.

- Nie będzie, nie jest. Ja będę jej pilnował, przecież wiesz, że zawsze będę przy niej, chodzi o to, że nie chcę być z kimś kto mnie nie kocha. - Powiedział i jego głos się załamał. Oparł łokcie na udach chowając twarz w dłoniach. Rozumiałam co czuje, z jednej strony był zobowiązany aby z nią być, bo chciał o nią dbać, czuł, że musi to zrobić, że każdy tego od niego wymaga, a z drugiej zaś coś podpowiadało mu, że choć raz w życiu powinien pomyśleć o sobie. O tym czego on chce i potrzebuje. Może właśnie coś takiego czuł przez ostatnie tygodnie Ashton? Może wcale mnie nie kochał, ale był ze mną z wyimaginowanego obowiązku. Niezależnie od tego, to nie ja byłam w centrum zainteresowania, chodziło o mojego wykończonego przyjaciela. Podniosłam się z miejsca i zmusiłam go aby zrobił to samo przesiadając się na fotel.

- Jutro sobie na spokojnie o tym porozmawiamy, jak się wyśpisz i będziesz myślał trzeźwo. - Wyciągnęłam pościel i zaścieliłam mu kanapę, po czym podeszłam do szafy i wyciągnęłam największą, niegdyś jeszcze koncertową koszulkę zespołu green day. Rzuciłam mu ją przez chwilę przyglądając się jak się rozbiera. Był ładnie zbudowany, wysoki, nie przesadnie napakowany, lecz wysportowany. Nie jednej zawrócił i zawróci jeszcze w głowie.

- Kochanie, twój wzrok nie pozwala mi się ubrać. Ja wiem, że mamy dużo wspólnego, nasze związki się sypią, ale niezależnie od wszystkiego, nie pomogę ci rozładować stresu. Żadnego dobierania, choćbyś błagała. Za dużo o tobie wiem aby ryzykować. - Zaśmiał się nakładając mi na twarz swoją koszulkę. Wywaliłam ją na ziemię czując, że ze wstydu robię się czerwona. Przynajmniej poprawiłam mu humor.

- Rozładować stres? Jesteś obrzydliwy i nie pochlebiaj sobie proszę, mój wzrok miał jedynie świadczyć o tym, że nie wyglądasz jak pulchny pączuszek sprzed kilku lat, co nie zmienia faktu, że twoje słowa były cholernie niepoprawne, dość odrażające i pod żadnym pozorem nie wchodziły w grę. - Roześmiana wykrzywiłam się popychając go na łóżko, orientując się przy tym, że niezależnie od tego jak przystojni byli moi przyjaciele, nigdy nie potrafiłam spojrzeć na nich w ten sam sposób co na Irwin'a. Od samego początku zastępowali mi rodzinę i za nic bym tego nie zmieniła. Reakcja Calum'a pokładającego się ze śmiechu wskazywała, że takie relacje damsko-męskie bez żadnych podtekstów seksualnych są możliwe. Chłopak wstał, przytulił się do mnie, podziękował, cmoknął mnie w czoło i ponownie rzucił się na kanapę. Zgasiłam mu światło i zrobiłam to samo w sypialni mając nadzieję, że to była ostatnia pobudka przed tą planowaną.

Na szczęście obudził mnie dopiero zapach śniadania, a później radość, że ktoś naprawdę je dla mnie zrobił. Zegarek wskazywał jedenastą, cóż sześć godzin nie jest najgorszym wynikiem. Wyszłam przeciągając się do salono-kuchnio-jadalni zastając krzątającego się Hood'a. Dobrze było widzieć, że miał lepszy humor już od samego rana, a na dodatek wyręczył mnie z gotowania. Bosko. Zaspana machnęłam mu ręką na dzień dobry i usiadłam przy blacie. Pod nos podstawił mi jajecznicę i tosty. Chciałam poprosić jeszcze o kawę, ale nim zdążyłam to zrobić ona także znalazła się pod ręką.

- Mały rewanż, za to, że mnie przygarnęłaś, wysłuchałaś i pozwoliłaś przenocować. - Powiedział ze swoim chłopięcym uśmiechem siadając obok mnie. Od kiedy to wielki wyczyn, że pozwala się spać najlepszemu przyjacielowi w swoim mieszkaniu?

- Jeśli tak ma wyglądać każdy poranek, to mój drogi, nie ruszasz się z tej kanapy. - Zapewniłam wgryzając się w chleb. Nawet tosty robił lepsze ode mnie. Czy każdy facet jakiego znam musi tak dobrze gotować? - Jakieś wieści o tej godzinie?

- Dość sporo. - Po uśmiechu wywnioskowałam, że dobre. - Lisa wracając ze swojej zmiany dzwoniła, że Louis jest cały, nic wielkiego mu się nie stało więc szybko się z tego wyliże, w południe mamy u niego być, wypadałoby mu coś kupić więc zjesz, zajedziemy do mnie po jakieś rzeczy, bo nie mam zamiaru pożyczać twoich dżinsów i skoczymy do sklepu. Jutro są urodziny Ashton'a, także pomożesz mi coś dla niego znaleźć, co? - SZLAG. Sama powinnam coś dla niego kupić, po wszystkim, mój dotychczasowy prezent raczej się nie nada. - Michael powiedział, że dopilnuje aby dopiero w piątek wieczorem przyjechał, zapewnił, że zaprosił wszystkich znajomych jacy przyszli mi do głowy, a Alex obiecał, że o niczym nie zapomni, także impreza powinna się udać. Na dodatek myślałem o tobie..

- Jeśli chodzi o wczorajszą rozmowę, zapomnij, to naprawdę nie był ten wzrok..

- Matko, nie o to mi chodziło. Naprawdę tylko jedno ci w głowie? Wstydziłabyś się. - Zaśmiał się kręcąc głową z niedowierzania. - Miałem na myśli to, że zawsze grozisz nam, że nauczysz się bić i pokopiesz nam tyłki, to może nie być takim złym pomysłem jakim wydawało mi się do tej pory. Wręcz całkiem dobrym, jeśli twoim trenerem zostałby ktoś taki jak ja. Nie mówię, że kiedykolwiek wejdziesz na ring, bo doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie masz tam wstępu, ale nie zaszkodziłaby znajomość kilku ciosów.

Oczywiście, za każdym razem gdy rzucałam do nich takimi tekstami robiłam sobie jaja, ale w tym momencie musiałam się z nim zgodzić. Praca nad moją wiecznie marną kondycją wyszłaby mi an dobre przydając się chociażby do ucieczki która w niektórych przypadkach potrafi uratować życie. A kto wie, jeśli co nieco mi wyjdzie to przy spotkaniu z tajemniczą blondynką zawsze może się przydać. Żaden z chłopaków nie podniesie na nią ręki, a mi prócz braku umiejętności nic nie stoi na przeszkodzie.

- Kiedy i gdzie a będę. - Zapewniłam i z ochotą dojadłam śniadanie. Od dawien dawna nie zjadłam aż tak dużej porcji o tak wczesnej godzinie. Dziękując wróciłam do sypialni. Wschodzące słońce upewniło mnie, że jest na tyle ciepło, aby złożyć dość luźne, krótkie czarne spodenki z wysokim stanem i brązową koszulkę z podwiniętymi rękawami. Związując w koka włosy wróciłam do czekającego cierpliwie przyjaciela. Zabrałam torebkę i wyszliśmy. Po drodze do szpitala odhaczyliśmy wszystkie podpunkty. Calum przebrał się a za prezent posłużyć nam miała płyta ulubionego zespołu Louis'a i zestaw czekolad, gdyż żadne z nas nie mogło zdecydować się na jedną. Gdy dojechaliśmy na miejsce chłopak na szczęście czuł się już znacznie lepiej, a na widok odwiedzającej go grupy mało nie wyskoczył z łóżka. Ile razy mogę powtarzać, że nie zostawiamy przyjaciół w potrzebie aby w końcu mi ktoś uwierzył? Po dwóch godzinach rodzinnej atmosfery i rozmów odezwał się mój telefon. Na wyświetlaczu pojawiła się wiadomość od Lisy.

Do: Shay
Od: Lisa
Treść: Mam prośbę, to pilne, możesz przyjechać?

Prośba. Pilne. Oczywiście, że mogę, tylko co tym razem się stało?
__
krótszy, mam nadzieję, że się spodoba, piszcie co myślicie!

1 komentarz: