czwartek, 23 lipca 2015

|chapter.four| home.

there is a house in new orleans they call the rising sun 
song: animals - house of the rising sun
Zdenerwowana jednym mocnym pociągnięciem rozsunęłam zasłony. Zmęczenie i plan o ponownym zakopaniu się w pościeli rozpłynął się w powietrzu. Pojawił się za to nowy, a raczej odrodził ten sprzed kilku miesięcy który raz a dobrze powinien pomóc na wszystkie boleści związane z przeszłością, a przynajmniej zatliła się ku temu iskierka nadziei. Nie chcąc aby zgasła ubrałam szybko sweter sięgający do połowy uda, robiący za sukienkę i wyszłam zastając w salonie przyjaciół. 

- Która z pań opiekunek ma ochotę mi potowarzyszyć? - Spytałam łapiąc za torebkę i przewieszając ją przez ramię. Calum zerwał się z miejsca, minął mnie i zatarasował drzwi. - Zapytałam który z was idzie, jeśli żaden, to naprawdę dam sobie radę. Zejdź mi z drogi i proszę nie marudź później, że to ja nie chciałam współpracować.

- Gdzie masz się niby zamiar wybrać? Ashton powiedział, że krótko spałaś, może zamiast wycieczek powinnaś się jeszcze położyć? - Odezwał się Alex z trudem odrywając wzrok od telewizora. Próbując powstrzymać się od śmiechu usiadłam na podłodze i zabrałam się za zakładanie adidasów. - Co w tym śmiesznego?

- Chociażby to, że wspaniały Ashton pozostawił wam jakieś wytyczne. Mówił coś więcej, np. jeśli tak to kiedy i co mogę zjeść na śniadanie, jak mam się ubrać na dwór i kto mi cholera jasna pomoże odrobić lekcje? To miłe, że się o mnie troszczycie, ale nie jestem dzieckiem, wiem, że wynajął was abyście mieli mnie na oku ale nikt nie wspominał, że mam przy okazji jakiś pieprzony areszt domowy. Tak więc pytam po raz ostatni, kochani: kto idzie ze mną? - Podniosłam się z podłogi i spychając Hood'a z drogi złapałam  za klamkę. Gaskarth posłusznie wyłączył telewizor.

- Jak sobie pani życzy. Pojedziemy moim, o ile pozwolisz. - Założył kurtkę i obydwaj wyszli ze mną z mieszkania. Zamknęłam drzwi nie zamieniając z nimi słowa aż do dotarcia do samochodu. Gdy usiadłam na tylnym siedzeniu i posłusznie zapięłam pasy Alex odezwał się ponownie. - Gdzie w takim razie sobie życzysz? Może najpierw śniadanie?

- Może jednak nie. Zacznijmy od Diany, są sprawy ważne i ważniejsze. - Mruknęłam z dość sztucznym uśmiechem wbijając wzrok w szybę. Może nie powinnam być na nich zła, to nie był ich pomysł aby mnie niańczyć, jednak zdecydowanie zbyt poważnie do tego podeszli. Zamiast nad tym rozmyślać skupiłam się na widokach. Zazwyczaj tętniące życiem centrum było prawie opustoszałe, ludzie o tych godzinach ledwo wychylali się z mieszkań, a ich życie opierało się na trasie między pracą a cichym kątem. Od poniedziałku do piątku nie było żadnego zajęcia na odreagowanie stresu związanego z walką o przetrwanie dla zwykłych szarych ludzi. Może właśnie dlatego, turnieje w klubie cieszyły się taką frekwencją. Z pewnością dawały chwilę na oderwanie się od tej rzeczywistości. 

Gdy zatrzymaliśmy się pod dość starą kamienicą Alex wyrzucił mnie z Calum'em pod drzwi studia. Sam pojechał nieco dalej szukać miejsca parkingowego. Zapowiadająca deszcz pogoda nie pozwoliła nam poczekać na niego na zewnątrz, więc weszliśmy do środka w którym cicho, echem roznosił się kawałek the neighbourhood. Przywitał nas więc Jesse Rutherford śpiewający o zdradzie i Diana Carlile nieco zdezorientowana lecz ciepło uśmiechająca się zza lady. Pracujący tu Zach i Ann obijali się przy kawie, Hood dość szybko do nich dołączył zabierając kubek swojej dziewczyny. 

- Nie spodziewałam się, że zobaczę was tu z samego rana. Calum wyrwał cię z łóżka aby poprawić swoje cuda, czy co? Michael mówił mi o tym co się stało w nocy, cieszę się, że nie jesteś sama.. - Powiedziała wstając z miejsca, a ja zastanawiałam się czy poinformował ją o kartce, czy samochodzie. W tym samym momencie Alex przeszedł przez próg automatycznie przyglądając się wzorom na ścianie. - O proszę, to który z was ma zamiar usiąść na fotelu? - Spytała spoglądając na chłopaków. 

- Ja. - Odezwałam się odkładając torebkę za ladę i ruszając w głąb studia aby zająć odpowiednie miejsce. Nie musiałam się odwracać aby wiedzieć, że wzrok całej trójki utkwił w moich plecach. Jako jedyna nie miałam żadnego tatuażu, ale nic nie trwa wiecznie więc i to musiało się w końcu zmienić. - Diana, jeśli nie chcesz tego zrobić zrozumiem. Jestem przekonana, że ktoś z twoich współpracowników się mną zajmie. 

- Shay, co żeś znów wymyśliła co? - Spytał Alex stając obok mnie i krzyżując ręce na piersi. Znów ten tępiący wzrok. No tak, przecież jestem nieodpowiedzialna. To może nie miało stać się dziś, ale było jedną z dokładniej przemyślanych decyzji w moim życiu i zdecydowanie jedną z właściwszych. Z pewnością nie do pożałowania. - Rozmawiałaś może o tym z Ashton'em?

- O przepraszam, on też ma tatuaże i żadnego z nich mu nie zabroniłam.

- Jasne, ale o każdym cię poinformował. Może nie zdajesz sobie sprawy, ale o takich sprawach rozmawia się ze swoim partnerem. To już nie zejdzie. Chyba ma prawo wiedzieć, zanim do czegokolwiek dojdzie. Przynajmniej tak mi się wydaje..

- Alex, ja nie zmieniam płci, nie lecę w kosmos, robię tylko tatuaż. - Powiedziałam posyłając mu zawiedzione spojrzenie. Co jak co, ale po nim spodziewałabym się więcej zrozumienia. Pech chciał, że odpowiedział takim samym, uświadamiając mi tym samym, że może mieć trochę racji. Szlag by go. - Pewnie jest na jakimś spotkaniu, więc pozwól, że wyślę mu wiadomość. - Mruknęłam. W jego oczach błysnęła satysfakcja ze zwycięstwa. Podwójny szlag by go.

Od: Shay
Do: Ashton
Treść: Jestem u Diany, tym razem to ja siadam na fotelu. 

W głowie kłębiła mi się tylko jedna myśl: oby nie miał czasu odpowiedzieć, oby nie miał czasu odpowiedzieć. Oczywiście, że miał, zawsze znalazł go dla swojej nieodpowiedzialnej i narwanej dziewczyny. Tyle, że w przeciwieństwie do mnie nie gustował w wiadomościach. Rozległ się dźwięk dzwonka.

- Widzisz, nie ma spotkania. - Powiedział Alex. Bez zawahania wystawiłam mu środkowy palec. Wszyscy mają mnie za dziesięciolatkę, jednak Ashton był jedyną osobą której opinią na ten temat bym się przejęła, dlatego nie chciałam mu nic mówić. Byłam przekonana, że chce tego. 

/- Po co? - Spytał, gdy tylko nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Miło cię słyszeć i dowiedzieć się, że masz dziś na tyle spokojny dzień, że możesz ze mną porozmawiać. - Odpowiedziałam wlewając w to śmiertelną dawkę sarkazmu. 

/- Tak się składa, że mam co robić, własnie jestem zasypany papierami, ale moja dziewczyna wpadła na genialny pomysł wytatuowania sobie czegoś nieprzemyślanego tylko dlatego, że ma taką zachciankę, bo nudzi jej się w domu i musi mi zajść za skórę. Dla takich spraw z przyjemnością znajdę chwile. - W tym momencie miałam ochotę nacisnąć czerwoną słuchawkę i dać sobie z nim spokój. Nic miłego i tak nie powie. - Powiesz mi więc po co? 

- Miałam to w planie, gdy odbierałam telefon, ale mój chłopak okazał się egoistycznym dupkiem, a to strasznie męczące i z każdą sekundą odechciewa mi się z nim rozmawiać. Na dodatek właśnie mnie olśniło. Mam dwadzieścia lat, a Diana nie ma całego dnia aby nade mną sterczeć. Dlatego, pozostawię cię z domysłami tak jak ty mnie z nerwicą, okej? - Rzuciłam z wyrzutem i się rozłączyłam. Z pewnością spokojny pan prezes nie był z tego powodu zadowolony bo po kilku minutach nim zdążyłam porozmawiać z przyjaciółką zadzwonił po raz kolejny. Jeśli liczył, że odbiorę, to znał mnie gorzej niż myślałam. Zareagowałam dopiero gdy usłyszałam dźwięk wiadomości. 

Do: Shay
Od: Ashton
Treść: Rób co chcesz, jak zwykle. 

Tego się trzymałam tłumacząc mój pomysł Dianie. Calum próbował podsłuchiwać, wychylając głowę zza kurtyny. Chyba stresował się reakcją Ashton'a bardziej niż ja. Poradzi sobie z tym, nie ma innego wyjścia. 

- Jesteś pewna? - Spytał. Przytaknęłam ściągając z siebie sweter i pozostając w samej bieliźnie. - Skoro tak to trzymam kciuki, a my poczekamy za parawanem, tak chyba będzie lepiej. - Uśmiechnął się, puścił mi oczko i zniknęli. Została niepewnie uśmiechająca się przyjaciółka. Jedna z trzech osób którym bym zaufała w tej sprawie, pozostałe jednak z pewnością odwiodłyby mnie od tego pomysłu. 

- W takim razie do roboty, kochanie. - Zasunęła z siebie bluzę pozostając w samej koszulce na ramiączkach. Tego dnia po sześciu godzinach istnego cierpienia moją bliznę zakrył magiczny feniks. Zmęczona, obolała i owinięta folią nasunęłam na siebie sweter. Chłopcy w tym czasie zakłócali pracę Ann wyciągając jej klienta i pokazując swoje dzieła. Alex zdecydowanie miał ich najwięcej i był z każdego równie dumny, a młody mężczyzna piekielnie zafascynowany. Cóż to potrafi zrobić wrażenie, tym bardziej gdy jest się w takim miejscu po raz pierwszy. Mimo, że przychodziłam tu do tej pory tylko na kawę, od razu potrafiłam rozpoznać dla kogo będzie to początek przygody z tatuażami. Niespełna osiemnaście lat, zestresowany jak diabli i zadający masę pytań. Nikt, nigdy nie powinien dopytywać się o poziom bólu kogoś kto gardzi bezpieczeństwem i większość życia spędza w szpitalu. Z własnej głupoty. 

- Zapisz Shay za dwa tygodnie, aby dokończyć to cudo, Ann. - Powiedziała Diana spoglądając na zegarek. Z dziewiątej zrobiła się piętnasta, więc kończąc zmianę zabrała swoje rzeczy i pożegnała się ze współpracownikami. Wszyscy wyszliśmy z budynku czekając na Alex'a. - Mam nadzieję, że ci się podoba..

- Stresujesz mnie tym, że denerwujesz się bardziej niż ja. Możesz być pewna, że nie przyszłabym tu gdybym nie wierzyła w twoje umiejętności. Wiem, na co cię stać. - Zapewniłam i wsiadłyśmy do samochodu Gaskarth'a. Spoglądając na zegarek wspólnie stwierdziliśmy, że nie ma co się rozjeżdżać do domów skoro przed czwartą i tak wszyscy powinniśmy być w barze. Nie ominęła nas jednak kłótnia dotycząca obiadu. Wszyscy chcieli co innego, a skończyło się jak zwykle. Najwidoczniej ograniczony do wyboru pizzy kierowca za każdym razem miał miażdżącą przewagę w podejmowaniu decyzji. Cóż, póki nie mam samochodu, nie mam też prawa głosu.

Przyjechaliśmy piętnaście minut przed czasem, a bar już świecił pustkami nie licząc dziewięciu skupionych osób siedzących przy kilku stolikach. Lisa, Liam, Harry, Jack, Michael, Ashton, Niall i Luke wyglądali jak marna podróba mafii. Pomyśleć, że ludzie naprawdę potrafili tak o nas myśleć, patrząc na te zazwyczaj rozanielone twarze. Dziś jednak żadne z nich nie było do siebie podobne. Nie poznawałam swoich najlepszych przyjaciół. Najbardziej zaskakujący był jednak widok Louis'a. Najlepszy przyjaciel Harry'ego wyprowadził się z miasta gdy robiło się gorąco rok temu. Reszta ufała mu, lecz nie znała zbyt dobrze, uchodził za dobrego chłopca z wyższych sfer unikającego zamieszania, dlatego nikt nie miał mu za złe że zwiał. Wręcz przeciwnie, Calum sam mu to doradzał. To nie była jego sprawa, aby się w to mieszać. Więc co tym razem skłoniło go aby się pojawić? Chyba, że znów trafił tu w nieodpowiednim momencie.

Nie dane mi było o to spytać, ponieważ Diana wniosła "obiad" wywołują chociaż chwilową poprawę nastroju. Mój apetyt jednak przepadł, a skóra na plecach swędziała jak cholera. O mętliku w głowie nie wspomnę. Jedzenie było dość nisko na mojej dzisiejszej potrzeb. Chciałam mieć pewność choć jednej rzeczy, choć jednej sprawy. A zamiast tego czułam się jak psychicznie chora. Na dodatek mój chłopak zajmujący miejsce naprzeciw mnie zdawał się nie zwracać na mnie uwagi. Świetnie, nie wiem kto w tym momencie był bardziej urażony. Ja, tym że jest chamski, czy on, tym że go nie słucham. Jedno jest pewne, żadne z nas nie miało ochoty o tym rozmawiać.

- Zacznijmy od tego co wiemy, bo szybko zleci. - Spróbował zażartować Michael wstając z miejsca. Reszcie nie specjalnie dopisywał humor. - Więc tak, wiemy, że Jonathan jest w mieście od soboty dzięki odwiedzinom u Diany i że nie wyjechał bo był tutaj następnego dnia. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin opłacone dzieciaki wybiły nam oko w magazynie, jakiś meksykanin próbował porwać dziewczynę Hood'a no i przebito opony w samochodzie Ashton'a. To raczej nie jest zbieg okoliczności, choć w stu procentach nie możemy przypisać tego jednej osobie. Obstawiam, że znajdzie się kilka takich co nie specjalnie pałają do nas sympatią. - Kolejna, nieudana próba rozładowania napięcia. - O kolesiu wczoraj nie możemy powiedzieć za wiele z pewnością nie ułatwił nam sprawy w kółko powtarzając nazwisko panny Shay..

- Był tam z wami dobre dwie, jeśli nie trzy godziny. Jeśli zorientowaliście się, że nic wam nie powie, to co wy tam z nim dalej robiliście? - Spytała Diana przytulająca się do swojego chłopaka.

- Powiedzmy, że Irwin przez cały ten czas próbował dać mu do zrozumienia, że "O'Malley" to nie jest jednak osoba z którą powinien zadzierać. Trochę mu to zajęło zanim zrozumiał, że nie chce już więcej powtórzyć tego nazwiska, także Ashton miał co robić. - Wywróciłam oczami wyobrażając sobie tą całą sytuację. Chłopak siedział tam obrywając za to, że nie miał jak im pomóc. Całkiem dobra opcja. - Cała ta sytuacja pokazuje nam, że jeśli ma to związek z Jonathan'em to koleś nie jest zbyt blisko swojego szefa skoro nie wie jak wygląda Shay. W skrócie nie wiemy nic, ani gdzie jest, co robi i czy ma jeszcze jakieś niespodzianki. Równie dobrze może chcieć nam tylko zagrać na nerwach.

- Całkiem nieźle mu to idzie, ale w końcu go znajdziemy. - Powiedział Harry bujając się na krześle. - Dziewczyny niech chociaż spróbują na siebie uważać i nigdzie się nie wychylać.. - Ciągnął spoglądając na mnie. Naprawdę, kurwa, naprawdę? Nawet on? - ..choć wątpię aby próbował czegokolwiek w miejscu publicznym. Zawias chyba nadal nad nim wisi także powinien trzymać się z daleka..

- Nie tylko nad nim. - Wtrącił się Alex wlepiając wzrok w Michael'a. - Powtórzyłem to raz i powtórzę drugi, masz trzymać się od Jonathan'a z daleka i nie robić nic głupiego. Ja wiem, że to trudne w twoim przypadku, ale nie zmuszaj mnie do użycia siły. Nie będę cię ukrywał przed policją, w końcu i tak cię znajdą, a nie chcę cię odwiedzać za kratami. Na twoim miejscu też bym uważał, mógłbyś tam wzbudzić dość spore zainteresowanie..

- Wszyscy mają mieć oczy dookoła głowy. - Przerwał Calum wiedząc do czego zmierzał monolog Gaskarth'a. - Telefon ma być pod ręką, zawsze. Ja i Alex nie mamy jak na razie żadnej dodatkowej roboty, także w razie potrzeby jesteśmy do usług. Michael, Ashton i Harry zawsze są w centrum, także dzwońcie do tego kto jest najbliżej.

- Może ja mogę pomóc. - Niespodziewanie odezwał się zestresowany Louis. - Spędziłem trochę czasu na przedmieściach i poznało się kilka osób które prowadzą interesy i ze mną i z Jonathan'em. Nie wiem czego one dokładnie dotyczą i jaki jest stopień zaangażowania moich znajomych w jego sprawy, ale jeśli chcemy dowiedzieć się czegokolwiek, to najlepiej zacząć tam i to jak najszybciej póki nikt z nich nie kojarzy mnie z wami. Oczywiście, nie twierdzę, że od razu wszystko wyśpiewają..

- A niby dlaczego chcesz nam pomóc? Louis, oczywiście każdy z nas to docenia, ale nie powinieneś się w to wszystko pchać. Ta sprawa w żadnym wypadku cię nie dotyczy, a sposób w jaki chcesz się przydać jest zbyt ryzykowny. Nie możesz się narażać bez powodu. - Powiedział Alex jakby przez cały ten czas czytał mi w myślach.

- Mam powód. Zrozumiałem, że zachowałem się jak szczeniak zostawiając was z tym. Może nie znałem was za długo, ale pozwoliliście mi tu pracować, przyjęliście mnie do swojego klubu, a ja spieprzyłem gdy tylko cokolwiek zaczęło się dziać. Wiedząc wtedy, co tu się dzieje, kto z was po raz kolejny trafia do szpitala, czułem, że zrobiłem źle ale było już za późno aby to naprawić. Zacząłem kręcić się w miejscach do których wcześniej bym nie poszedł i dziś rano, po roku usłyszałem o tym co się tu dzieje. Wiadomości o wybitym oknie i pobiciu roznoszą się z prędkością światła i to była.. jest dla mnie szansa aby chociaż spróbować nadrobić zaległości i zachować się tak jak powinienem.. - Zaczął wstając z miejsca. Nie tylko jego wygląd się zmienił, owszem niegdyś barwną garderobę zastąpiła czerń, a skórę pokryło klika tatuaży, ale to jego postawa przeszła drastyczną przemianę. Był pewny siebie, jak nigdy i mimo iż może nie powinniśmy mu zaufać poczułam, że nie mamy innego wyjścia. Między nami stworzyła się jakaś więź, to pewnie nieodpowiedzialność tak łączy ludzi. Bo niezależnie od tego jak bardzo chciał nam pomóc, zachowywał się irracjonalnie. Każdy z nas wiedział z czym wiąże się węszenie w cudzych sprawach i co męska część klubu zrobiłaby gdyby ktoś taki znalazł się u nas. - Jeśli czegokolwiek się dowiem, dam wam znać, ale tak jak mówię to może być kwestia dni, nie godzin. A teraz wracam do pracy zanim mnie z niej wyrzucą. - Pożegnał się i wyszedł, a wszyscy poczuli, że stając po naszej stronie cholernie sobie szkodzi.

- Dobra, to powinno nam na dziś starczyć. Shay, Calum i Harry zostają na zmianie, a reszta może się zawijać, jeśli nie chce do nich dołączyć. Jestem przekonany, że macie lepsze zajęcie na ten wieczór. Diana, my z Ashton'em zapraszamy cię na kolację, bo póki co nie ma nam jej kto niestety zrobić. - Zaśmiał się Michael biorąc swoją kurtkę. - Przekimasz na kanapie, państwu Gaskarth przyda się trochę samotności. - Zabrał przyjaciółkę od jej chłopaka i ruszył do wyjścia. Irwin poszedł za nim nawet na mnie nie spoglądając. Świetnie, jak chciał abyśmy zachowywali się jak gówniarze, proszę bardzo. Na szczęście Hood zawsze samą swoją obecnością potrafił mi poprawić humor.

- Ruszaj dupę, nie ma przebacz. - Pchnął mnie w stronę blatu, przez przypadek uderzyłam o jednego z pochodzących tam klientów. Grzecznie przeprosiłam posyłając przyjacielowi mordercze spojrzenie. Jeszcze trochę i zmuszę ich aby mnie czegoś nauczyli. Wtedy przestaną mi podskakiwać. To, że jestem mniejsza nie znaczy, że jestem także słaba. Z tych mięśni da się coś jeszcze wyrzeźbić. Gdybym mu to powiedziała pokładałby się ze śmiechu do końca zmiany, lecz ja naprawdę zaczynałam się zastanawiać nad zapisaniem się na coś takiego. Poprawiłabym swoją nad wyraz nędzną kondycję, która może mi się przydać. Zamiast niej miałam uporczywe burczenie w brzuchu. Ostatni kawałek hawajskiej pizzy spoglądał w moja duszę. - Częstuj się. - Powiedział podsuwając mi go pod nos. - Gorzej nie będzie.

- Wal się. - Mruknęłam i wgryzłam się w nią. Dzięki temu praca powoli zaczęła jakoś mijać. Na dodatek było całkiem spokojnie. Żadnych bójek, wybić, włamań, krzyków, jak dawniej, aż chciało się tu siedzieć. Nawet twarze stałych klientów napawały ulgą. Do czasu aż przez próg przemknęła kobieta. Kolejna niespodzianka tego dnia usiadła przy barze uśmiechając się od ucha do ucha, na szczęście była całkowicie niegroźna.

- Abby. - Zaczęłam podejrzliwie, zbliżając się do niej. - Co cię tu sprowadza?

- Chciałam zaprosić na kolację moją młodszą siostrzyczkę, która od kilku miesięcy nie raczyła dać znaku życia. - Jeśli kiedykolwiek stwierdziłam, że to ja jestem najgorszym kłamcą, cofam to. Sama się nie odzywała, nie wspominając już o propozycji spotkania od czasu mojej przeprowadzki. Dwa lata, nie kilka miesięcy. Jest ostatnią osobą w której tęsknotę uwierzę, choćbym się starała. - Myślałam, że mogłybyśmy spędzić trochę czasu razem.

- Od kiedy chcesz ze mną spędzać czas?

- Od kiedy zrozumiałam, że jesteś moją jedyną rodziną. Zmarnowałyśmy już zbyt wiele czasu na kłótnie i nieporozumienia, nie uważasz?

- Kłótnie to znaczy wyzywanie mnie od zatruwającej ci życie szmaty, a nieporozumienia to momenty w których twoja ręka omsknęła się i przypadkowo uderzyła mnie w twarz? O tak, zmarnowałyśmy na to tylko dwa czy trzy lata.

- Shay, nie twierdzę, że byłam idealną..albo chociaż dobrą siostrą, ale pamiętaj, że w jednej chwili zostałam nie tylko nią, ale i opiekunem. Nie nadawałam i może nigdy nie będę nadawać się na rodzica, co nie znaczy, że nie żałuję. Trochę to zajęło..

- Trochę za długo.

- Nie mów tak, nie naciskam, ale zastanów się nad tym, proszę. Byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie gdybyś pojawiła się jutro wieczorem w domu. - Powiedziała podnosząc się z miejsca. - Mam nadzieję, że do zobaczenia. - I wyszła. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi obok mnie znalazł się i Styles i Hood przecierający oczy ze zdziwienia. Znaleźli się, komicy, jakby sam fakt, że tutaj przyszła nie był wystarczającym żartem.

- Niech mnie piorun trzaśnie. Czy to przypadkiem nie była sama Abby O'Malley? Muszę przyznać, że jak na trzydziestkę wygląda lepiej niż niejedna nastolatka.. - Mruknął Calum biorąc do ręki kufel i zaczynając go wycierać.

- No na twoim miejscu, modliłbym się aby to było genetyczne. - Dodał Harry. Posłałam im zniesmaczone spojrzenie i przepchnęłam się do klientów. Ostatnie o czym miałam ochotę rozmawiać to wygląd mojej siostry, a już z pewnością nie z nimi. - Czego kobieta z wyższych sfer szukała w naszej melinie? - Tak, "melina" była najczęściej używanym  przez nią słowem do opisania mojej życiowej inwestycji.

- Czyżby nie mogła odwiedzić swojej siostry, tak po prostu, bezinteresownie? - Echem rozniósł się ich śmiech. Fakt, sama nie wierzyłam w te słowa. - Zaprosiła mnie na kolacje, żeby naprawić nasze rodzinne stosunki. Zadośćuczynieniem za wszelkie krzywdy będzie żarcie, całkiem przyzwoicie, czyż nie? - Śmiech nie ucichł. W sumie, to też nie zabrzmiało zbyt realistycznie. - Tym razem nie żartuje, ma nadzieje, że ją uszczęśliwię i się pojawię.

- I co? Spełnisz jej marzenie?

- Nie oszukujmy się, ani mi, ani jej nie jest to potrzebne. - Podałam klientowi piwo i oparłam się plecami o blat. - Cholernie ciekawi mnie jednak powód. Musi jakiś być skoro pofatygowała się tutaj, takie jak ona zawsze mają coś w zanadrzu. Ale zamiast zawracać sobie nią głowę: zabierać się do pracy! - Zarządziłam odpychając ich od siebie. Tak też zrobiliśmy zamykając bar dopiero po trzeciej.

O dziwo, gdy trafiłam do mieszkania Ashton'a w którym nie specjalnie miałam ochotę spać, oni jeszcze byli na nogach. Cała trójka siedziała na kanapie pod kocem oglądając film. Prawdopodobnie komedie, bo śmiali się jak naćpani. Nie pomyślałabym, że dobry humor Irwin'a zaboli, aż tak bardzo. Niechętnie oderwali się od swojego zajęcia gdy weszłam do salonu. Pomachałam im na powitanie nie mając ochoty na rozmowę i zamknęłam się w sypialni, a później w łazience. Rozebrałam się i powoli pozbyłam folii. Lodowaty prysznic, szare mydło, maść. Powoli odhaczałam zalecenia przyjaciółki. Ubrałam swoją piżamę i wyszłam. Jakaś część mnie, gdzieś głęboko w środku miała nadzieję, że Ashton pojawi się i pozwoli mi przy sobie zasnąć. Druga zaś unosząc się dumą wolała nawet na niego nie patrzeć. Żadna nie spodziewała się Diany.

- Wszystko w porządku? - Spytała siedząc na łóżku. - Tak późno zamknęliście?

- Tak wyszło, w wakacje studenci chyba wolą siedzieć u nas niż latać po klubach. - Powiedziałam mijając ją i kładąc się na swojej stronie. Pościel nie była już tak przyjemna, a materac wygodny, gdy on nie leżał obok. - Tak czy inaczej, nie mam innych zajęć, więc mogę tam siedzieć i do rana.

- Nie, o ile będziesz wyglądać na tak zmęczoną jak teraz. Śpij spokojnie, a ja postaram się cię później nie obudzić..- No tak, Ashton z pewnością umówił się z nią, że zajmie kanapę. Dla wszystkich był miły, kochany przyjaciel. Sama nie pozwoliłabym jej tam spać, dlaczego się więc zdenerwowałam? - Oczywiście jeśli tobie to nie przeszkadza, mogę poprosić kogoś aby mnie odwiózł..

- Nie żartuj sobie, połowa łóżka jest twoja. - Uśmiechnęłam się, a ona wyszła. Po krótkiej walce samej ze sobą, czy pójść do niego i porozmawiać, czy nie w końcu zasnęłam. Tym razem, na szczęście, poranek był spokojny. Leniwie po dwunastej wysunęłam się z łóżka zauważając, że jestem, a przynajmniej powinnam być sama. Złapałam za gumkę, związując włosy i wyszłam z pokoju. Faktycznie, ani śladu po niańkach, bądź właścicielach. Zdezorientowana zrobiłam sobie herbatę i usiadłam na kanapie otulając się kołdrą pod którą spał mój chłopak. Pachniała nim, jednak po raz pierwszy zamiast przypominać mi tym o dobrych momentach, uświadomił mi jedynie, że nadal ze mną nie rozmawia. Zrezygnowana włączyłam pierwszy lepszy film próbując zabić trochę czasu, po nim wskoczyłam pod prysznic, posmarowałam swój tatuaż i ponownie owinęłam go folią. Ubrana w dres, pościeliłam kanapę, posprzątałam im nieco w mieszkaniu wstawiając przy okazji pranie i zabrałam się za robienie obiadu. Moje umiejętności kulinarne znacząco dobiegały od Clifforda, ale nikt się jeszcze nie otruł, a ja dzięki temu nie umarłam z nudów przed przyjściem Michael'a przed czwartą.

- Miło widzieć, że jednak umiesz posługiwać się kuchennym sprzętem, oszustko. - Wyśmiał mnie na samym wstępie opierając się ramieniem o ścianę. - Chyba częściej powinnaś zostawać tu sama skoro to jedyny sposób aby zmusić cię do roboty. - Dodał przyglądając się moim działaniom, gdy zdał sobie sprawę, że już kończę, wyciągnął dwa talerze i ustawił je na blacie kuchennej wysepki.

- Irwin jeszcze w pracy? - Spytałam, powinien już być.

- Nie był dziś w biurze, obiecał Dianie, że przewiezie jej rzeczy do ich nowego mieszkania. Nie mówili ci? - Umknęło im. Oczywiście, przyjaciółka już kilka dni temu podzieliła się nowiną, że w końcu znaleźli odpowiednie dla siebie miejsce. Nawet razem byłyśmy je oglądać przed kupnem. Nie wspomniała jednak, że potrzebuje pomocy. - Jak zjem to się do nich zbieram, musimy zająć się meblami, bo twój chłopak nie da sobie z nimi rady.

- Nie wątpię, siłaczu. - Mruknęłam. Nie tylko nasza relacja uległa zmianie, ale i same słowa "twój chłopak" nie brzmiały tak jak kilka dni temu. Z ust przyjaciela wydawały się obce. - Smakuje?

- Shay, widzę, że coś jest nie tak, pamiętaj, że złość piękności szkodzi i jeśli tylko chcesz możesz zabrać się ze mną, ręce do pracy zawsze się przydadzą.

- Posiedzę w domu, dobrze mi to zrobi, a ty wsuwaj. Potrzebujesz dużo siły, te meble naprawdę nie są najlżejsze, a wy.. cóż. - Skomentowałam przyglądając mu się z udawaną, nieco skwaszoną miną. Chciałam tam pojechać i im pomóc, jednak musiał być jakiś powód dla którego nie poinformowali mnie o tym wcześniej. Nie miałam zamiaru wpieprzać się tam gdzie mnie nie chcą. Michael szybko, wręcz za szybko opróżnił talerz i zniknął za drzwiami ze swoim chłopięcym uśmiechem. Po moim także ślad zaginął. Za to w głowie pojawiły się dwa wyjścia, albo będę siedzieć sama i użalać się przez cały dzień nad tym, że mój chłopak ma mnie w dupie.. albo. Przed oczami pojawił mi się obraz wyższej, lepiej obdarzonej brunetki z hollywoodzkim uśmiechem która zarządzała firmami farmaceutycznymi w okolicy. Tej wychowanej, odpowiedzialnej, niespełna trzydziestoletniej panny O'Malley. Jedynego ratunku na wtorkowy wieczór.

Nie chcąc pod żadnym pozorem robić z siebie ofiary, otworzyłam szafę zastanawiając się co będzie odpowiednie na taką okazję. W czym będę wyglądać z klasą, ale nie jak dziewczyna z prowincji. Chłopacy nie przywieźli do tego mieszkania zbyt wielu moich rzeczy, co znacznie ograniczyło wybór. Po kilkunastu minutach zdecydowałam się na krótki, biały top, tego samego koloru spodnie z wytartymi kolanami i długi, sięgający sprawie do połowy łydek bordowy sweter. Może nie narobię sobie wstydu w takim zestawie i nie dam jej powodu do obrabiania mi tyłka przez najbliższe lata. Chcąc się jeszcze podrasować, nieudolnie się pomalowałam i z ulgą zdałam sobie sprawę, że przynajmniej moje włosy nie wyglądają najgorzej. Spoglądając w lustro stwierdziłam za to, że wyglądam jak krasnal. Dobrałam więc jedyne buty na obcasie jakie były w moim posiadaniu. Czarne szpilki na nogach miałam raz, na pierwszej i ostatniej oficjalnej, wyjściowej randce z Ashton'em na której obydwoje stwierdziliśmy zgodnie, że nie jest to w naszym stylu, dodawały jednak skutecznie kilka niezbędnych centymetrów. Kapelusz, torebka, klucze i po sprawie. Można wychodzić. W myślach zapaliło mi się jednak czerwone światełko. Znów wychodzę nikogo nie informując dając im tym samym powód do obelg. Odpowiedzią na to było wyciągnięcie telefonu i wysłanie wiadomości do Ash.. do Calum'a.

Od: Shay
Do: Calum
Treść: Obiad u starszej O'Malley. Obym to nie ja była głównym daniem, trzymaj kciuki.

Zadowolona ze swojej jakby nie patrzeć dojrzałej postawy i pozbycia się poczucia winy znalazłam się na chodniku przy którym czekała zamówiona wcześniej taksówka. Miłemu panu podałam adres i w przyjemnej atmosferze dojechaliśmy na miejsce. W tej części miasta nie byłam od dwóch lat i nie żałuję, bo nic się nie zmieniła. Nadal tak samo snobistyczna jak wtedy. W takiej okolicy jak ta człowiek boi się, że źle nadepnie na trawnik rujnując wypielęgnowane źdźbła trawy. Nie wiem jak teraz, ale wtedy ludzie byli skłonni je czesać. Traktują zieleń jak pupila. Jeśli nie lepiej. Stanęłam przed domem dając sobie chwilę na przemyślenie, czy naprawdę chcę tam wejść. Wyciągnęłam telefon. Dwie wiadomości, jak miło.

Od: Calum
Do: Shay
Treść: Nie daj ciała, ubierz się jakoś, wśród ludzi na poziomie będziesz.

Kochany, zawsze wiedział co napisać.

Od: Ashton
Do: Shay
Treść: Znów informujesz wszystkich prócz mnie?

Parsknęłam spoglądając na ekran. Ostatnimi czasy to on zapominał mnie informować o czymkolwiek. Lub chociaż się kurwa odezwać. Zachował się jak obcy to ma. Podirytowana schowałam komórkę do torebki i pewnym krokiem ruszyłam ścieżką do drzwi. Dom był ogromny i z pewnością połowa pokoi świeciła pustkami. Abby mieszkała tu sama od dobrych ośmiu lat, nie licząc pięciu ze mną, które i tak w większości spędziłam uciekając przed jej morderczym spojrzeniem. Wzięłam głębszy wdech naciskając dzwonek. Otworzyła je, a ja automatycznie pożegnałam się z pewnością siebie. Mój biały strój nijak miał się do jej czerwonej sukienki. Musiała mieć jeszcze gorszy charakter niż myślałam, skoro z takim wyglądem żaden się nie skusił.

- Przyszłaś! - Powiedziała rzucając mi się na szyję. Ostatni raz zrobiła to gdy naprawdę chciała mnie udusić za jeden z młodzieńczych wybryków. Dziwne uczucie i chyba sama zdała sobie z tego sprawę, bo odsunęła się równie szybko co mnie objęła. - Wspaniale cię widzieć, mamy dużo do obgadania.

- Serio? Od lat nie mamy o czym rozmawiać, skąd ta nagła zmiana. - Weszłam do środka, tu zdecydowanie przeprowadzony był gruntowny remont. Kiedyś ciepłe pomieszczenia, dziś dopasowały się do jej charakteru. - Pewnie bym nie przyszła, gdyby..

- Nie obiad? - Zaśmiała się próbując rozładować napięcie.

- Już jadłam, teraz jestem głodna twoich wieści. Nie bez powodu się odzywasz, akurat teraz. Czegoś chcesz? Czy uważasz, że ja czegoś potrzebuję? - Spytałam siadając na dużym białym fortelu zakładając nogę na nogę. Siostra stanęła nade mną.

- Jak zawsze w gorącej wodzie kąpana przechodzisz do sedna sprawy, ale ja też już się nie mogę powstrzymać. Nie wiem czy wiesz, przez ostatni rok byłam za granicą. - A to nowość. - Miałam do załatwienia kilka kontraktów, później urlop i.. - Przechodzimy do sedna. - Muszę ci kogoś przedstawić. Poznaliśmy się na samym początku podróży, byłam przekonana, że to tylko letni romans, jednak wszystko działo się tak szybko. Wiem, że jesteśmy ze sobą tylko osiem miesięcy, ale.. - Wystawiła przede mnie dłoń. Na palcu znajdował się średniej wielkości brylant, prawdopodobnie. Otworzyłam oczy nieco szerzej, a więc jednak, wszystko jej się układa. - Chciałabym abyś była przy mnie kiedy weźmiemy ślub. Nie wyobrażam sobie wesela bez siostry. - Biło od niej szczęście. Gdy była w takim stanie nie potrafiłam się gniewać. Każdy zasługuje na taką miłość. - Jest tu dziś, dlatego chciałam abyś się pojawiła, cieszył się, że cię pozna. Jonathan pozwól tu! - Krzyknęła.

A ja zdałam sobie sprawę, że moje życie to jeden kurewsko nieśmieszny żart.
__
wiem, że za długie, wiem, że błędy, mam wrażenie, że nie chce wam się czytać, ale.. może warto? 

1 komentarz: