poniedziałek, 13 lipca 2015

|chapter.one| afraid.

 you make me want to scream at the top of my lungs
song: the nbhd - afriad
W jednej chwili przyglądałam się jego roześmianym oczom, a już sekundę później klub pogrążył się w ciemnościach. Wszystkie oddechy zostały wstrzymane, doskonale wiedzieli czego się spodziewać, po to co tydzień się tutaj zjawiali stawiając swoje ostatnie pieniądze w prowadzonych zakładach. Moment zawahania i kilku mężczyzn wydało z siebie zwierzęce okrzyki radości. Cały tłum do nich dołączył zagłuszając muzykę, a ja znikąd poczułam czuły pocałunek na swoim czole. Przeklęłam pod nosem i w ostatniej chwili spróbowałam złapać jego dłoń. Nieudolnie, zdążył rozpłynąć się wśród oczekujących gapiów. Zostałam sama wśród obcych wmawiając sobie, że to tylko i wyłącznie sen, że gdy otworzę zapalą się światła mój chłopak wcale nie będzie stał na podeście, bądź ringu. Dla nich brzmiało to dumnie, a mnie przyprawiała o zawrót głowy ilość przelanej tam krwi. Jednak wiedziałam na co się piszę. Nie mogłam mieć mu tego za złe. W końcu gdy zakładaliśmy w szóstkę to miejsce trzy lata temu było jasno powiedziane do czego będzie służyć. Chłopcy znacznie wcześniej, między sobą prowadzili takie turnieje, potrzebowali jednak miejsca do popisu. Więc wolny magazyn na przedmieściach był idealną opcją zainwestowania pieniędzy i czasu. Z roku na rok przynosił on coraz więcej dochodów i stał się tym samym jedną z najlepszych decyzji biznesowych w naszym młodzieńczym życiu. Kto by pomyślał, że coś takiego uda się grupie nastolatków? Żadne z nas nie chciało się jednak ograniczać tylko do tego miejsca. Już na samym początku obiecaliśmy sobie, że żadne z nas nie zaniedba obowiązków które na nas ciążą i marzeń które towarzyszyły nam od lat. Tym oto sposobem na zapleczu, na swoje walki czekali, między innymi, właściciel firmy budowlanej, przyszły prawnik, dwóch artystów-tatuażystów i grafik. 

Gdy światła się zapaliły nie zważając na stojące przede mną tłumy, przy użyciu łokci przepchnęłam się na sam przód. Stał tam. Na samym środku, ubrany jedynie w czarne spodenki odkrywające kilka siniaków na klatce piersiowej. Zawsze pchał się jako pierwszy, nigdy nie potrafił odpuścić. Przecięty łuk brwiowy jeszcze nie zdołał się zagoić, a ten znów w tym samym miejscu poprawiał taśmę na nadgarstku. "Zaraz zacznie się pokaz" usłyszałam za plecami męską chrypę. Parsknęłam śmiechem. Pokaz? Czy tylko ja na świecie nie uważam oglądania dwóch facetów bijących się po mordzie, za dobry sposób na zabicie wolnego czasu? O samym braniu udziału w takim przedsięwzięciu tylko dla przyjemności już nie wspomnę. Z pewnością od kilku upadków na deski poprzestawiało im się w głowach. Innego wyjścia nie ma.

Ułożyłam ręce na barierce zamykając oczy. Gwizdek zapowiadał pierwszą rundę męskiej zabawy kończącej się zazwyczaj wizytą w szpitalu jednego z nich. Bądź obydwu, jeśli byli na tyle uparci i zbyt dumni aby się poddać. Ashton Irwin właśnie taki jest. Pierdolony, zawzięty niespełna dwudziestotrzyletni chłopak, którego hobby to wyżywanie się na innych. Dosłownie. Z resztą nie tylko jego, każdy kogo znałam prędzej czy później kończył tutaj. Stojąc lub leżąc.

Zdecydowałam przepchnąć się do wejścia dla uczestników, ale nagle poczułam jak ktoś ściska moją dłoń. Otworzyłam oczy zauważając jeden z wymierzanych właśnie ciosów. Struga krwi uderzyła o podłogę rozpryskując się na kilku widzów. O dziwo zareagowali na to entuzjastycznie, doprowadzając mnie tym do mdłości. Szybko odwróciłam wzrok, który zatrzymał się na nieco wyższej dziewczynie. Diana Carlile w całej okazałości. Automatycznie rzuciłam się jej na szyje. Potajemnie liczyłam na to, że ją tu spotkam. W momencie w którym Lisa siedziała na zapleczu opiekując się rannymi, tylko ona była ze mną w  tłumie mając nadzieję, że wszyscy ujdą z życiem. Sama równie często była na moim miejscu, jednak od kiedy Calum znalazł się w szpitalu rzadko tu przychodziła. Póki w pełni do siebie nie dojdzie, nie chciała go kusić. Wcale się nie dziwiłam, ten nagrzany dwudziestolatek a zarazem jeden z moich najlepszych przyjaciół nawet z połamanymi żebrami wbiłby się w swoje klubowe spodenki i z nagim torsem rzuciłby się na przeciwnika, mimo iż nie raz już dostał niezły wycisk. Jednak był w tym dobry, równie dobry reszta tej męskiej bandy. 

- Musimy porozmawiać. - Powiedziała na tyle głośno aby zagłuszyć wrzeszczący tłum.  Te słowa nigdy nie zwiastowały nic dobrego, ale jako najlepsza przyjaciółka musiałam sprostać każdemu wyzwaniu bez marudzenia, więc złapałam ją za rękę i przeciągnęłam przez tłum w stronę pustego baru. To był zaś powód dla którego niektóre kobiety przychodziły tu w sobotę wieczorem. W czasie walk znacznie łatwiej było dostać się tu po drinka. Nikt nie zawracał sobie głowy alkoholem w czasie takich atrakcji, dla mężczyzn to logiczne. Mijając dwie młode dziewczyny machnęłam na flirtującego z nimi przyjaciela pracującego tego wieczoru za barem. Bez potrzeby pytania, z uśmiechem na twarzy polał nam do kilku kieliszków najczystszej wódki. Luke, bo tak miał na imię przystojny chłopak za ladą, jeszcze według reszty nie był gotowy aby wejść na ring. Jednak był cholernie zawzięty i jako najmłodszy z pewnością chciał zaimponować swoim przyjaciołom. Mi imponował swoją dojrzałością i odpowiedzialnością, której większość walczących nie posiadała. No i był straszliwie kochany. Nagle ekran wiszącego przed nami telewizora zrobił się biały rozświetlając twarz Diany, dzięki czemu zauważyłam czerwone obramowania jej szarych oczu. Od kiedy jest z Hood'em nigdy nie widziałam aby była w takim stanie. Rozmazany makijaż, zakrwawione spojówki i drżące dłonie przechylające kieliszek z wódką powodując grymas na jej twarzy, nie pasowały tak młodej i pięknej dziewczynie. Co jak co urody nie jedna mogła jej pozazdrościć. Poszłam w jej ślady i wypiłam swój, po czym ułożyłam dłoń na ramieniu przyjaciółki uśmiechając się delikatnie tak by choć spróbować dodać jej odwagi. Nie miałam zamiaru naciskać, bądź pośpieszać. 

- Jonathan wrócił. - Powiedziała prawie bezgłośnie wlepiając wzrok w pusty kieliszek. W tym samym momencie pierwsza walka się skończyła, a w głośnikach zabrzmiała dobrze znana nam piosenka. "Baby came home today.." rozniosło się echem po całym barze zagłuszając rozmowy napalonych kibiców. Jeszcze kilka tygodni temu siedziałyśmy w tym własnie miejscu tylko po to aby popatrzeć na tych wszystkich popaprańców i czasem wylosować kogoś komu należało się kilka ciosów, tak aby zorientował się, że to co tak cieszy nie jest aż tak wspaniałe jak myśli. Jednak nie tym razem. Gdy z ust dziewczyny wyrwało się imię chłopaka nie ciężko było zrozumieć w czym tkwi problem.

Na pierwszy rzut oka Diana wygląda jak każda normalna, dwudziestojednoletnia dziewczyna. Zadbana, zazwyczaj uśmiechnięta, bawiąca się życiem i korzystająca z niego w każdy możliwy sposób. Jednak nie zawsze tak było. Niegdyś brała czynny udział w piekle na ziemi, będąc ofiarą, katem okazał się jej ówczesny chłopak. Poobijane łokcie, rozwalone kolana i kostki, posiniaczone plecy. Chodzący worek treningowy wykorzystywany i zastraszany w każdej możliwej chwili. Do tej pory na jej skórze pozostało kilka poparzeń. Chcąc nie chcąc skutecznie to przed nami ukrywała ponad rok. Gdy z Calum'em dowiedzieliśmy się o wszystkim chłopak wpadł w szał zapoczątkowując wojnę. Dosłownie. Co nie było specjalnie trudne, gdyż jako członek tego klubu, a raczej naszej rodziny, której męska część specjalizowała się w dawaniu sobie co tydzień po mordzie, miał kilku najlepszych przyjaciół którzy szybciej nauczyli się bić niż mówić. I dawali radę. Jednak Jonathan jak każdy tyran miał i pewnie nadal ma swoich podwładnych półgłówków którzy spełnią każde jego życzenie. Niezależnie od płci, wieku i stanu zdrowia przeciwnika. Wiedziałam czego się bała. Każdy powinien.

- Kiedy go widziałaś? - Spytałam podając jej kolejny kieliszek. 

- Jakieś dwie godziny temu raczył odwiedzić mnie w pracy, a ja nie mam pieprzonego pojęcia skąd wiedział gdzie mnie szukać. Na dodatek mam wrażenie, że wie znacznie więcej. Tacy jak on nie wracają bez powodu w takie miejsca jak to. Był zdecydowanie zbyt pewny siebie jak na faceta który ledwo uszedł z życiem. 

Diana kiedyś pracowała z blondynami na pełen etat za barem, jednak po wyjeździe byłego została tu biorąc jedynie do czterech zmian w miesiącu. Dodatkowo na stałe podjęła pracę w salonie tatuażu, oczywiście na przekór wszystkim, w konkurencji Clifford'a który nie raz prosił aby przeniosła się do niego. Szła w zaparte, że nie chce zdawać się na litość kogokolwiek z nas twierdząc, że może mieszkać sama i nie potrzebuje opiekunów. Na szczęście już niedługo zamieszka z Calum'em. W tych okolicznościach to najlepszy czas na przeprowadzkę. 

- Coś powiedział? 

- Stwierdził jedynie, że się stęsknił i chciał sprawdzić jak mi się układa. Ann mówiła, że zapisał się na jakiś termin. Serio Shay, ta niepewność jest bardziej przerażająca niż jakby rzucił mi prosto w twarz, że chce spuścić mi łomot. Przynajmniej wiedziałabym czego się spodziewać, teraz wszystko jest jedną wielką niewiadomą. 

- Nie podniesie na ciebie ręki, nie odważyłby się. 

- Nie tego się boję i dobrze o tym wiesz. 

Tu nastała chwila ciszy. Diana jak każda z nas, zawsze czyjeś dobro stawiała przed swoim. A dokładniej jednej osoby która była w stanie zrobić dla nas wszystko, czasem posuwając się za daleko i ryzykując zbyt wiele. Każdy z nich i tak nigdy nie brał pod uwagę jakichkolwiek środków ostrożności. 

- Wie? 

- Gdyby wiedział, pewnie już byłby na mieście a Ashton i reszta nie zajmowaliby się jakimiś barowymi bójkami. Choć trzeba przyznać, że mój chłopak jest niestety na tyle narwany, że mógłby spróbować poszukać go sam. Nie chciałam go denerwować, choć wiem, że w końcu będę musiała. 

- Rozumiem.. 

- Zapomnij. Nie proszę cię o nic i nie mam zamiaru tego robić.

- Nie żartuj sobie ze mnie, porozmawiam z nimi, ale nie próbujmy się oszukiwać, że nie powiedzą Hood'owi. Owszem będę im przypominać w jakim jest stanie, ale zasady są zasadami i w zderzeniu z nimi nie mam żadnej siły przebicia. 

- Shay, naprawdę, chciałam się tylko wygadać. Doceniam, że chcesz mi pomóc, ale nie mogę prosić cię i ich o pomoc. Tym bardziej, że wiem jak bardzo się martwisz o każdego z osobna, a o Ashton'a już zwłaszcza. W tamtym roku nie raz wpakował się w tarapaty z mojej winy, nadal pamiętam, że byłaś częściej w szpitalu niż w domu, nie mogę znów ryzykować, że na coś was narażę. 

Nie zaprzeczę. Nie ma co ukrywać, mój chłopak słynął z tego, że niezależnie co się działo musiał biec w pierwszym rzędzie. Oczywiście, nie zważając przy tym na swoje zdrowie, jednak nie tylko on. Wraz z Michael'em, Alex'em, Calum'em i całą resztą tworzyli paczkę od małego, przy okazji byli ulepieni z tej samej gliny, znali się na wylot i potrafili zrobić dla siebie wszystko. Jeśli ja nie powiem o tym Ashton'owi zrobi to ktoś inny, a wszystko skończy się tak samo. Pomijając fakt, że mógłby się nieźle zdenerwować, że coś takiego przed nim ukrywałam. 

- Masz rację, strasznie się o niego martwię i nienawidzę jak wraca poobijany do mieszkania. Cholernie boję się za każdym razem gdy wychodzi, mimo, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że tutaj za nic nie pozwolą aby coś mu się stało, jednak nigdy nie mam pewności czy wróci, ale wiem co potrafi, wiem jak kocha Hood'a, ciebie zresztą także.. - zaczęłam wlewając w nią kolejny kieliszek. Wyglądała jakby stała na krawędzi, a każdy oddech Jonathana wywoływał podmuch wiatru przez który traciła równowagę. Nikt nie powinien widzieć swojej przyjaciółki w takim stanie, nikt nie zasłużył aby w nim się znajdować. -  Nie ma opcji żebyś poradziła sobie z tym sama, nie mówię, że w ogóle do czegoś dojdzie, ale oni zawsze staną po twojej stronie. Jesteśmy rodziną Diana, nie mogłabym stanąć im na drodze choćbym chciała, ale nie chcę, bo o ciebie boję się równie mocno. 

- Nie chcę aby coś im się stało.

- Nikt nie chce i nic się nie stanie. - Powiedziałam próbując przekonać i ją i siebie. - Luke, skarbie, wiem, że jesteś zajęty, ale widziałam, że nasz śpiący królewicz.. - Pokazałam brodą na ziewającego Niall'a zajmującego miejsce po drugiej stronie baru. -  jest już gotów do pracy i z pewnością poradzi sobie za barem, póki trwają dzisiejsze rozgrywki, a Diana nie powinna prowadzić samochodu. Ja po ostatnich dwóch, też raczej nie. Co byś więc powiedział na podrzucenie jej do Hood'a? W wolny weekend stawiam ci dobry obiad, chudzielcu. - Uśmiechnęłam się, dość sztucznie zatrzepotałam rzęsami i rzuciłam kluczyki od samochodu jej chłopaka. którym jeździłam podczas jego niedyspozycji. Blondyn zaśmiał się, pokręcił głową zrezygnowany i zebrał się do wyjścia. Na odchodne wysłałam mu buziaka. Cudowny dzieciak. 

W głowie zaświtała mi tylko jedna osoba z którą mogłabym porozmawiać o tej całej sytuacji. Jednak znajdowała się w ostatnim miejscu w jakim chciałaby się teraz znaleźć. Nie mając jednak wyjścia i czasu zaszłam na ring od strony uczestników. Prócz kilku chusteczek, zakrwawionych materiałów i tasiemek leżących na ziemi przywitał mnie krzyk stojącego w bramce chłopaka. Niespełna metr osiemdziesiąt pięć czystego optymizmu na mój widok skrzyżował ręce na klatce piersiowej zastawiając całe wejście. 

- Panno O'Malley. jeśli miała panienka zamiar zapisać się na dzisiejsze walki, to niestety z przykrością muszę panią poinformować, że już za późno. Została jeszcze tylko jedna walka do finału, musisz poczekać do kolejnej soboty, złotko. - Zaśmiał się spoglądając na mnie z góry. Pieprzone metr sześćdziesiąt dwa to znacznie utrudnia próby wyglądania na poważną.

- Panie Gaskarth, nie muszę się zapisywać żeby skopać ci tyłek. Z resztą wszyscy już chwalili mi się, że na najbliższe tygodnie na stałe zostajesz przy bramce bo bierzesz urlop. Cieszę się, że Lisa w końcu przemówiła ci do rozsądku. Nikt o zdrowych zmysłach nie chce mieć poobijanego pana młodego. - Powiedziałam przyglądając mu się. Kilka siniaków nadal widniało na jego ramionach. Ubrany w pocięty t-shirt blink-182 i przetarte czarne jeansy z pewnością nie przypominał dwudziestopięciolatka który już wkrótce miał się ustatkować. - Dlatego suń tyłek, żebym przypadkiem nie narobiła ci kilku kolejnych ran do gojenia. 

- Widzę, że w bojowym nastroju. Nie widziałem cię tydzień, a zdążyłem stęsknić się za tym twoim czarnym charakterem, wiedźmo. - Rozłożył ramiona i automatycznie się w niego wtuliłam. Wraz z Lisą planując ślub wspólnie stwierdzili, że wysyłanie zaproszeń nie wchodzi w grę i muszą rozwieźć je osobiście, przynajmniej do najbliższych. W ten sposób zafundowali sobie tygodniową wycieczkę po kraju. Tak, zdecydowanie ja też tęskniłam. - Lisa siedzi na zapleczu doprowadzając do porządku najbardziej obitych, Michael właśnie leje się z jakimś przyjezdnym o miejsce w finale, a Ashton pewnie zmienia taśmę, możesz być spokojna, nie oberwał dziś za mocno. Miał szczęście, że ja się nie bije.   

- Och, z pewnością, nic jednak nie trwa wiecznie i jego fart się skończy jeśli tylko będzie w finale z Michael'em. Jak zwykle będą lać się do upadłego. Obiecaj mi, że albo do tego nie dopuścisz, albo w końcu ich rozdzielisz, dobrze? Nienawidzę, gdy rzucają się sobie do gardeł dla uciechy pijanej publiczności. - Poprosiłam i gdy tylko skinął głową podziękowałam i przeszłam na drugą stronę przyglądając się poobijanym znajomym. Jack wraz z Harry'm leżeli pod ścianą prawie cali obłożeni lodem. To zdecydowanie nie był ich dzień. Dając im chwilę na odpoczynek, wolałam tego nie komentować. 

Nagle poczułam silne ręce obejmujące mnie o tyłu w pasie i z łatwością podnoszące ku górze. Zaśmiałam się machając nogami jak dziecko aby postawił mnie na ziemię. Gdy to zrobił na mojej szyi wylądowało kilka szybkich pocałunków powodujących przyjemne dreszcze. Odwróciłam się z uśmiechem, który nieco zbladł gdy zauważyłam rozwaloną wargę. Na pierwszy rzut oka gorszych obrażeń nie było. 

- Tęskniłem, gdzie się podziewałaś? Powinnaś robić tu za cheerleaderkę..

- Pompony już ma. - Przerwał mu drugi, doskonale znany mi męski głos należący do chłopaka który własnie schodził z ringu. 

- I właśnie za takie teksty dostaniesz po mordzie jak tylko tam wejdziemy, Clifford, szykuj się. - Powiedział Ashton uderzając przyjaciela w ramię. 

- Choć bardzo bym chciał, nie uda się tym razem. Gaskarth z Payne'm znikąd stwierdzili, że posunąłem się za daleko. Zrobili piętnastominutową przerwę i mnie wykopali. A facet doskonale zdawał sobie sprawę, na kogo trafił. Nie wciągałem go tam siłą, mógł zrezygnować zanim tam wszedł. Mniejsza, skopie ci tyłek przy najbliższej okazji. - Oddał mu nieco mocniejszym pchnięciem, po czym przytulił mnie na powitanie. W myślach podziękowałam Liam'owi i Alex'owi, dobrze jest móc na nich liczyć. Przynajmniej oni dbają aby ta dwójka nie okaleczyła się na ringu. - A ty mała powinnaś go bardziej pilnować. Z twojego chłopaka robi się maszyna do zabijania, utemperuj go trochę. - Zaśmiał się i ruszył w stronę zaplecza. - Idę pomóc Lisie, po tylu nokautach ma pewnie co robić.

- No proszę, co ja tu słyszę, nie za ładnie się bawisz? Co się stało z grzecznym Irwin'em? Miałeś uważać, żeby nie narobić zbyt wielkich szkód, pamiętasz? - Spytałam układając dłonie na jego brzuchu i wsuwając je powoli pod koszulkę. 

- Skarbie, pozwól, że tylko dla ciebie będę grzeczny, a przynajmniej wtedy kiedy będziesz . Tym przyjezdny i tak ktoś musiał wytłumaczyć jak to się robi, a niechybnie trafiło na mnie, o co oskarżyć możesz tamtą dwójkę.. - Wskazał brodą na leżących pod ścianą. - Polegli zostawiając mnie z Michael'em na placu boju, to nie mogło się inaczej skończyć. 

- Rozumiem, że spełniałeś tylko swoje zadanie, szeryfie. - Zaśmiałam się spoglądając w jego rozpromienione oczy. To zdecydowanie nie był odpowiedni moment aby powiedzieć mu o tym co dzieje się w mieście. Próbując to na chwilę wyrzucić z pamięci stanęłam na palcach muskając czule jego usta. Pozostał nieprzyjemny posmak żelaza. - Nie będę cię całować, jeśli będziesz krwawił. 

- Cała reszta jest nienaruszona, zapewniam. - Uniósł brwi, a ja odsunęłam się delikatnie uderzając go w brzuch.

- Tobie tylko jedno w głowie, zboczeńcu. Zasuwaj do Alex'a aby zawiązał ci tę nieszczęsną taśmę, żebym sobie wstydu nie narobił, a ja skoczę do Lisy, obstawiam, że Clifford nie jest na tyle dobry aby pomagać obcym. - Musnęłam go w nos a gdy się odwrócił kopnęłam prosto w prawy pośladek. - Na szczęście! - Krzyknęłam uciekając i schowałam się za drzwi zaplecza. 

W niewielkim pomieszczeniu dosłownie cuchnęło krwią. W porównaniu z podłogą obok ringu tu nawet nie było widać kafelków, wszystko pokryte poplamionymi koszulkami i innymi tkaninami. Trzech nieznanych mi chłopaków mniej więcej w moim wieku, może nieco starszych, siedziało skulonych pod szafką. Poobijane oczy, sine, napuchnięte usta i rany na ramionach wskazywały na starcie z jednym  z tubylców i stałych bywalców. Nie najlepiej zaczęli sezon. Może to i dobrze, może w końcu się nauczą i przestaną tu przychodzić. Nadzieja umiera ostatnia.

Lisa, podobnego wzrostu szatynka z wiecznym uśmiechem nawet teraz cieszyła się zaszywając ranę kolejne ofierze dzisiejszych żniw. Siedzący obok niej Michael oczywiście od wszystkiego umywał ręce, opisując jej tylko każdą ze swoich walk. Oczywiście, ze szczegółami. Na mój widok dziewczyna przestała go słuchać i podskoczyła w miejscu powodując głośne syknięcie swojego pacjenta. 

- Nie płacz, ja próbuję ci pomóc, sam się tak załatwiłeś, pchaj się dalej tam gdzie nie trzeba, to będziemy się częściej widywać. - Rzuciła do chłopaka i ponownie zabrała się do roboty. - Słyszałam, że gdzieś się tu szlajasz. Przywitałabym się z moją druhną, jednak dzisiejsze bijące rekordy kolejki nie pozwoliły mi na to. Powinnaś zajrzeć tu godzinę temu, to dopiero było. W sumie sama wyglądasz jakby cię trzeba było pozszywać, biłaś się? 

Zdezorientowana spojrzałam na przesiąkniętą krwią koszulkę. Przez tyle lat nie nauczyłam się aby nie przychodzić w białych bokserkach, bo to strata dobrych ciuchów i moich nerwów. Przeklęłam pod nosem przesyłając mordercze spojrzenie Clifford'owi, który wyśmiewając mnie podszedł, cmoknął moje czoło i zniknął za drzwiami. Usiadłam na jego miejscu i poczekałam aż chłopacy wyszli z pomieszczenia. 

- Okej, w tej chwili mów co jest, Shay. Nigdy nie potrafiłaś usiedzieć dziesięć minut bez nabijania się ze mnie, bądź choćby zwykłej rozmowy a milczysz blada jak trup. - Lisa przesunęła się tak aby siedzieć naprzeciw mnie. Ułożyła dłoń na moim kolanie. Chciała dodać mi otuchy w ten sam sposób co ja Dianie, chyba naprawdę wszyscy za dobrze się znamy. - No mów, Alex mnie co nieco nauczył, mogę to wyciągnąć z ciebie siłą. 

- Nie chcę. Powinnaś cieszyć się ślubem, a nie martwić.

- Znamy się kupę czasu, przez ostatnie lata byłam w stanie wziąć wszystko na klatę. To moja..nasza rodzina, jeśli cokolwiek się dzieje, musisz mi powiedzieć. A z pewnością tak jest, mnie nie oszukasz choćbyś próbowała. 

Wzięłam głębszy wdech. Była dla mnie jak starsza siostra, tylko ta lepsza i za każdym razem miała rację. Wszyscy byli tu od lat jak jedna wielka kochająca i szanująca się rodzina. Nie miałam prawa tego przed nimi ukrywać. W końcu Diana i Calum też do niej należeli. 

- Jonathan wrócił i raczył dziś odwiedzić Dianę w studiu. Ponoć zapisał się na sesję, więc jest gdzieś w mieście. Nie mam pojęcia co o tym myśleć, ona się boi i wcale jej się nie dziwię, po tym co działo się rok temu jestem przekonana, że coś kombinuje. Nie wrócił tu bez powodu i pewnie nie jest sam. Kto wie co genialnego wymyślił tym razem. 

- Rozmawiałaś z chłopakami?

- Jeszcze nie, wolałam poczekać, aż zostaniemy w barze sami. Gdy niepotrzebni goście się zawiną mam zamiar im powiedzieć, ale boje się reakcji. Wiesz jacy są, nigdy nie można przewidzieć co zrobią. W jednej chwili mogą rzucić się do wyjścia aby go znaleźć, albo wręcz przeciwnie, zbagatelizować stwierdzając, że to błahostka. Na dodatek Diana ma nadzieję, że Calum nie dowie się zbyt szybko o wszystkim i wiem, że tak byłoby lepiej, ale wątpię aby na to poszli. - Wywróciłam oczami na samo wyobrażenie ich min gdy chociaż poproszę aby siedzieli cicho. - Myślę, że powinnaś zabrać Alex'a i pojechać z kolejną serią zaproszeń, chociażby na kilka dni. To w żaden sposób nie może kolidować z waszym ślubem, a dobrze wiesz jaki on jest.  

- Wiem, jestem z nim już dobre osiem lat i to jest jedna z cech za które go kocham. Nigdy nie zostawi swoich przyjaciół, choćbym nie wiem jak błagała. Ja też tego nie zrobię. Shay, czekaliśmy z ślubem ponad dwa lata i nie będzie miał on sensu jeśli któregoś z was na nim nie będzie. Nie masz nawet co poruszać tego tematu, bo tylko go zdenerwujesz. Byliśmy i jesteśmy w tym razem, zawsze. Co to Calum'a to szczerze daję im dwadzieścia minut. Tyle mniej więcej Michael będzie do niego jechał. Są zasady, których się trzymają. Nie zrobią nic za jego plecami, nie mogą. Gdzie jest teraz Diana? 

- Nieco ją podpiłam, mając nadzieję, że choć trochę się odstresuje i poprosiłam Hemmings'a aby podrzucił ją do Hood'a. Myślę, że tak będzie najbezpieczniej. Wolałabym aby nie zostawała sama, a za dobrze ją znam aby chociaż proponować jej moją kanapę. Lepiej pomyślmy, czy jest jakakolwiek opcja aby Calum próbował trzymać się z daleka. 

- Żartujesz sobie ze mnie? To tak jakbym ja poprosiła Ashton'a aby nie stanął w twojej obronie, znasz go. Calum jest taki sam i nie masz co mu się dziwić. Musi się dowiedzieć i postawi sobie za priorytet ochronę swojej dziewczyny. Każdy z nich to zrobi. Musimy się zastanowić jedynie nad tym kto mu to powie, bo jeśli naprawdę rzuci się do tego Michael to już dziś możemy się szykować do wyjścia. 

- Pojedziesz do niego z Alex'em, albo ja z Ashton'em, to jedyna szansa, że nie zrobi nic głupiego. - Powiedziałam chowając na chwilę twarz w dłoniach mając nadzieję, że to wszystko to jeden pieprzony, fałszywy alarm. Nagle wrzawa za drzwiami osiągnęła apogeum, co świadczyło o tym, że ktoś zdążył już wygrać. - Chyba skończyli, powinnyśmy ich przegonić i zamknąć bar chociaż na godzinę. Jest sobota, ludzie i tak będą czekać. 

Zgodziła się ze mną i piętnaście minut w później w barze zostało tylko dziesięć najbliższych osób. Harry, Jack, Niall i Luke siedzieli przy blacie upijając kolejne, darmowe piwa. Liam z Alex'em automatycznie zabrali się za liczenie pieniędzy z oczywiście nielegalnych zakładów, a Ashton z Michael'em jak zwykle okładali się wykorzystując całą, pustą przestrzeń. Ja z przyszłą panią Gaskarth próbowałam przez chwilę polubownie skupić na sobie ich spojrzenie, co niestety się nie powiodło. 

- Halo! - Wrzasnęła Lisa uderzając kuflem Harry'ego o blat. - Jeśli zaraz nie oderwiecie się od swoich zabawek to przysięgam, że wyrzucę was za drzwi jak resztę. Nie mamy zamiaru tracić czasu na bzdety, nie po to zamknęłyśmy bar, rozumiemy się? Shay musi wam coś powiedzieć i wolałabym, aby się nie powtarzała. 

Stałam na środku, czując na sobie wzrok wszystkich obecnych. Wzięłam głębszy wdech próbując opanować wyrywające się z piersi serce. Nie bałam się im tego powiedzieć, Jonathan przecież jeszcze nic nie zrobił. Byłam przerażona, że to oni zrobią pierwszy krok i srogo tego pożałują. Lisa miała jednak racje, czas powoli uciekał, nie mogłam zwlekać. 

- Jonathan jest w mieście. 

W tym momencie Jack zakrztusił się piwem wypluwając połowę na deski. Cisza sprzed kilku sekund była nieporównywalna do tego co działo się teraz. Wszyscy otworzyli oczy szerzej, chyba na moment przestali oddychać. Tylko Luke z Niall'em siedzieli zdezorientowani. Mało prawdopodobne, że w ogóle pamiętają kim jest ten facet. Wtedy jeszcze za krótko u nas pracowali, aby ktokolwiek chciał im cokolwiek powiedzieć. Nie dlatego, że im nie ufali, lecz dla ich własnego dobra. 

- Skąd wiesz? - Odezwał się Alex odsuwając od siebie pieniądze. 

- Diana go widziała. 

- Mogła go z kimś pomylić. - Powiedział Payne bacznie obserwując każdy mój ruch. 

- Z pewnością, przywidziało jej się, że wszedł do salonu i zapisał się na sesję. To całkiem normalne, przecież każdy facet może jej przypominać typa który przez kilka miesięcy traktował ją jak szmatę i popychadło. - Parsknęłam opierając się plecami o blat. Skrzyżowałam ręce na piersi kręcąc głową z niedowierzania. - Może źle zaczęłam. Dziś przyszedł do niej i wątpię aby się stęsknił lub po wszystkim co tutaj zrobił zaczął szukać przyjaciół. Nie wiem czy cokolwiek planuje, pamiętam tylko, że takich osób się nie ignoruje. Nie chcę też abyśmy siali panikę i informowali resztę, proszę tylko abyście na siebie uważali. W tamtym roku uszło nam to dość gładko.. - Dość bo blizny posiadane przez większość już na zawsze zostaną na pamiątkę. Każdy jednak się z tego wylizał, a to było sporym sukcesem. 

- Co z Dianą? Trzyma się jakoś? - Spytał Styles. 

- Boi się i nie chce wracać do tego co było. Myślała, że cały koszmar już się skończył, ja z resztą też. Nadal mam jednak nadzieję, że to fałszywy alarm. Nikt nie zabroni mu siedzieć w mieście.. - Odpowiedziałam spoglądając kontem oka na Ashton'a. Stał z Michael'em pod ścianą wpatrując się we mnie z dosłownie wypisanym bólem w oczach. Dlatego nie chciałam aby wiedział. Wiedziałam, że to wszystko uderzy w niego znacznie mocniej niż we mnie. Nie powinien do tego wracać. - Luke odwiózł ją do Calum'a. 

- Właśnie, on wie? - Michael automatycznie zebrał się do wyjścia. Mój chłopak jednak wiedząc, co by z tego wynikło złapał go za bluzę i zatrzymał w miejscu. W tym samym momencie Alex jakby czytał nam w myślach wyprzedził go zmierzając do drzwi, przy okazji zabierając dziewczynę ze sobą. - Pamiętajmy tylko, że może nie chodzić mu tylko i wyłącznie o nią. Każdy z nas zasłużył na wpierdol. Nie żebym mu się dziwił, facet dość sporo stracił. - Powiedział zrezygnowany. Uwielbiał nakręcać wszystkich, idealnie dobrali się z Hood'em. - Jeśli my..

- Nie zaczniemy, póki nie będziemy pewni, że cokolwiek chce zrobić. Nie potrzebne nam kolejne problemy, rozumiemy się? Samo to miejsce wprowadza cholernie dużo zamieszania, a nad tobą akurat wisi kilku policjantów którzy z przyjemnością wsadziliby cię do aresztu. Stamtąd za nic nam nie pomożesz więc spokojnie siedzisz i pilnujesz swojego tyłka. - Alex założył swoją kurtkę i pomógł swojej narzeczonej. - Myślę, że wszyscy powinni się już zbierać. Luke z pewnością, jutro o ile się nie mylę otwierasz. Chodź, zabierzesz się z nami. - Powiedział po ojcowsku i zniknęli za drzwiami. Dziwnie widzieć go tak odpowiedzialnego. Na co dzień igra z losem, na szczęście wie jak się zachować i przynajmniej on umie nad nimi zapanować. Chwała mu za to.

- Dobra, jest za duży tłum by Niall został sam, jacyś chętni? - Spytał Ashton wchodząc za bar i wyciągając moją bluzę. Chciałam zaproponować, że zostanę, ale sam jego wzrok krzyczał wręcz abym siedziała cicho. Wolałam nie ryzykować. 

- Tylko ja z Liam'em nadajemy się do pracy. Harry z Jack'em są tak poobijani, że ze wstydu nie powinni pokazywać się tu kilka dobrych tygodni. Daliście się skopać, więc nie ma tu już dla was miejsca i piwa. Widzę was w lepszej formie chłopcy. - Michael poczochrał włosy Styles'a w drodze do mnie. Jako jeden z najlepszych przyjaciół i najbardziej troskliwych ludzi pod słońcem przytulił mnie przejeżdżając dłonią delikatnie po moich plecach. - Proszę uważaj na siebie, mała. Nie chcę aby cokolwiek ci się stało, okej? - No tak, on także musiał sobie o wszystkim przypomnieć. 

- Okej. - Wtuliłam się mocniej, po czym przejęło mnie inne ramie. Podniosłam wzrok na oczy Ashton'a które spoglądając na Michael'a ponownie zaczęły się śmiać. Co oni by bez siebie zrobili? - Dobranoc, tylko nie zapomnijcie posprzątać. Nie będę rano przyjeżdżać do burdelu. - W odpowiedzi usłyszałam śmiech. Nie miałam na co liczyć, żaden z nich nawet nie ruszy ręką nie mówiąc już o dotykaniu ścierki. Na szczęście Luke będzie ze mną, robotny chłopak. 

Po wyjściu, w drodze do samochodu panowała krępująca cisza. Ashton kurczowo ściskał moją dłoń jakby bał się, że ucieknę, bądź ktoś, nagle, znikąd mnie porwie. Jak dżentelmen otworzył przede mną drzwi do czarnego audi i sam zajął miejsce kierowcy by przez kolejne dziesięć minut nie odezwać się słowem. Ułożył jedynie rękę na moim udzie delikatnie przejeżdżając po nim palcami. Oddychał ciężko, czułam, że wszystko przeżywa po raz kolejny. Znaleźliśmy się w jego mieszkaniu. Nawet nie pytałam dlaczego nie zwiezie mnie w moje cztery ściany, to nie miałoby sensu. Gdyby taka opcja w ogóle wchodziła w grę spytałby czy chcę u niego spać. Nie miałam prawa głosu, może to i dobrze. Przy nim i tak zawsze czułam się lepiej. 

Zsunęłam z siebie bluzę i ściągnęłam adidasy patrząc jak krząta się po kuchni. Upił łyk wody i ruszył do sypialni całej w kolorze beżowym. Dwa lata temu przemalował ją kiedy kulturalnie stwierdziłam, że czerwień jest do dupy. Był wtedy taki radosny, teraz gdy usiadł na dwuosobowym łóżku, wyglądał jakby z tego co było pozostało tylko ciało. Stanęłam naprzeciw niego przejeżdżając dłonią po jego policzku. Dojeżdżając do podbródka zmusiłam go aby podniósł na mnie wzrok. Znów pojawiło się to spojrzenie z klubu. Zdeterminowana aby to naprawić odpięłam zamek w spodniach aby pozbyć się przyciasnych spodni i zrzuciłam jego ręce abym mogła swobodnie usiąść na jego kolanach. Jego ramiona automatycznie oplotły mnie w pasie pilnując abym nie spadła. 

- Proszę, zapomnij o tym. - Powiedziałam szeptem czując jak jego dłonie zaciskają się na moich biodrach. - Jestem tutaj, cała i zdrowa, to co było i tak już nie ma znaczenia. - Objęłam go za szyję wplatając palce w jego przydługie, idealne włosy. - Nienawidzę widzieć cię w takim stanie.. - W tym momencie zareagował. Nagle wpił się w moje usta, agresywnie lecz zarazem niewinnie, jak nigdy. 

- Nie zostawiaj mnie. - Poprosił i wsunął dłonie pod moją koszulkę. - Nigdy. - Najechał na dość sporą bliznę, znajdującą się na prawej części pleców, głośno wzdychając. - Shay, obiecaj mi w tej chwili, że jeśli cokolwiek zaczęłoby się dziać, nie zostaniesz tutaj..

- Ty zostaniesz? - Spytałam znając odpowiedź. 

- To nie to samo i doskonale o tym wiesz. Nie poradzę sobie jeśli znów coś ci się stanie i nie będzie mnie w pobliżu. Wolę sobie nawet nie wyobrażać, co bym zrobił gdyby Calum wtedy..

- Nie myśl o tym, Ashton. To nie była twoja wina, nie mogłeś tam być. To minęło, nie mogę cofnąć czasu, więc proszę skupmy się na tym, że jesteśmy razem, że zawsze ze wszystkim sobie poradziliśmy i poradzimy. Nie możesz się mną wiecznie opiekować, jestem dorosła.. - Oczywiście, że mógł. Nawet ja nie wierzyłam w te słowa. Lubiłam jak to robił. On z resztą też i nie zamierzał tego zmieniać bo w odpowiedzi zaśmiał się pod nosem zsuwając ze mnie zakrwawioną podkoszulkę. Bez słowa podniósł się z łóżka trzymając mnie w powietrzu i ruszył w stronę łazienki. Cóż, rozmowa definitywnie się skończyła. 
__
dacie dwanadziesięć? zasłużyłam, czy dałam ciała? wiem, że nie najlepszy, ale to dopiero początek.

rozdziały miały być i tutaj i na wattpadzie, ale jak dla mnie tu zawsze wszystko znacznie lepiej wygląda, prócz nagłówka z którym ostro dałam ciała, ale chciałam żeby był taki sam jak okładka tam [która tak czy inaczej nie jest mniej do dupy więc w sumie się zgadza] kilka słów wstępu na sam koniec rozdziału, większość waszych utalentowanych spojrzeń pewnie wyłapała moje błędy, nigdy nie wiem gdzie wstawić przecinek: jest -  ma być, nie ma - nie będzie, nie znam się na tym, a zaryzykowałam raz z przesłaniem komuś rozdziału - hell no, nikt mi nie będzie zmieniał mojej pracy. także wolę oficjalnie robić za głąba [nie wypieram się] pewnie z ortografią też dałam ciała, ale poprawiałam go 3 razy i przez poprawiałam mam na myśli pisanie od nowa. proszę dajcie znać co o tym myślicie, było by super ekstra, jakbym wiedziała co [prócz interpunkcji] jest super ekstra do kitu, buźka i do czwartku.  

1 komentarz:

  1. Po tym jednym rozdziale mogę powiedzieć, że jestem pod wrażeniem. Czuję, że znalazłam to, czego szukałam.

    OdpowiedzUsuń