czwartek, 30 lipca 2015

|chapter.six| run.

run.
awolnation - run
- Przepraszam za niego, gdybym tylko wiedziała przypomniałabym mu, jestem przekonana, że nie zrobił tego umyślnie, wiesz jaką on ma słabą pamięć do dat i jak bardzo chce dać ci tę pracę. - Zaczęłam stawiając przed nim piwo. - To pewnie głupie pytanie, ale dzwoniłeś do niego? Może jeszcze zdążyłby tam przyjechać?

- Dzwoniłem do wszystkich, nawet jego współpracowników, bo sam miał wyłączony telefon. Koniec końców, z ust do ust dowiedziałem się że jest z Dianą, która także nie raczyła odebrać, stwierdziłem więc, że są sobą bardzo zajęci. Nie chcąc przeszkadzać, zrezygnowałem i znalazłem się tutaj. - Upił kilka łyków, po czym utkwił we mnie wzrokiem jakby się nad czymś zastanawiał. - W sumie, skoro twój chłopak.. prawdopodobnie w tym momencie bawi się z inną dziewczyną.. - Calum zatrzymał się w drodze do klientów odwracając się w moją stronę. Nie wiem które z nas było bardziej zaskoczone, jednak zdecydowanie żadne nie chciało aby kończył swoją błyskotliwą myśl. - Nie jestem najgorszą partią.. może więc ty chciałabyś spędzić trochę czasu ze mną? - Hood czekał na dalszy przebieg wydarzeń, wiedząc czego będę się mogła spodziewać złapałam Jack'a a za koszulę i odciągnęłam na sam koniec blatu. - Shay, skarbie, nie chcę cię zranić, ale nie oszukujmy się, nikt nie wyłącza telefonu spotykając się jedynie z przyjaciółką..

- Ashton pomaga jej z przeprowadzką, to chyba normalne, dlatego byłabym wdzięczna jakbyś nie snuł bezpodstawnych oskarżeń, bo psujesz mi humor, który sam w sobie nie jest najlepszy. - Zabrałam jego pusty kufel i sięgnęłam po kolejne piwo. - Nie pomyślałabym, że kumpel będzie gadał takie bzdury po tylu latach, nie chcę cię wyrzucać, czy chronić, to nie moja robota, ale proszę cię jeśli jeszcze raz przyjdzie ci do głowy, że Diana zdradziłaby Calum'a a Ashton mnie, poważnie się zastanów czy chcesz u niego i tutaj pracować.

- Naprawdę jesteś tak naiwna? Może muszę ci przypomnieć ile razy wcześniej Irwin pakował się w takie sytuacje? Jak dla mnie to i tak dobrze, że wytrzymał tyle czasu bez skoku w bok, a nie oszukujmy się Diana jest naprawdę ładną dziewczyną i już nie raz miała skłonność do nieodpowiednich decyzji i związków. - Gdyby nie to, że Hood musiał zająć się klientami i przestał wlepiać w nas wzrok, prawdopodobnie nie pozostawiłby tego bez reakcji. Na szczęście, bo niezależnie od tego co mówił, nie chciałam widzieć jak obrywa. - Przyznaj, jesteś słodką dziewczynką, a oni znacznie bardziej pasowaliby do siebie charakterem, są tak samo zachłanni życia i lubią ryzykować, ty potrzebujesz stabilizacji, jeśli chcesz mogę się tobą zaopiekować. Zważając na to, że był z tobą tak długo, musiałaś być niezła..

- Jack, nie mam pojęcia o czym mówisz i dlaczego to robisz. Niezależnie od tego co się dzieje, nie wpieprzaj się w nasze związki bo możesz narobić sobie problemów, a chyba nie chcesz skończyć tutaj bez przyjaciół. Nie wypowiadaj się tak o nikim jeśli nie masz nic sensownego na poparcie swoich tez. Dobrze ci radzę, bo następnym razem nie zabiorę cię od Calum'a, nie będę ratować ci tyłka. - Spojrzałam w stronę przyjaciela, który zniecierpliwiony chodził po całej sali nie spuszczając ze mnie wzroku. - Ashton obiecał ci pracę i dał ciała, wiem o tym, ale nic nie usprawiedliwia twojego szczeniackiego zachowania. Zamiast tego radziłabym ci poczekać i poprosić o wytłumaczenie, ale na to może być niestety za późno ponieważ znając zasady tego miejsca i podejście do nich, Hood mógł słyszeć wystarczająco i nie omieszka poinformować Irwin'a.  - Chłopak burknął coś pod nosem i przesiadł się do innej części baru, a ja przez kolejne godziny zastanawiałam się czy to co mówił nie jest przypadkiem zgodne z prawdą. Sama wizja najlepszej przyjaciółki z moim chłopakiem była dość okrutna i zbyt realistyczna. Jack wiedział co mówił, Diana była naprawdę piękną dziewczyną, na dodatek energiczną, a on przed naszym związkiem słynął z sypiania z kim popadnie, o ile dobrze pamiętam jego ostatni związek właśnie przez to się skończył. Z resztą dziś wolne miało kilku równie silnych i zaradnych chłopaków z naszej paczki, którzy też z pewnością by jej pomogli.

- Jack'owi odbiło, nie myśl o tym, mała. Już za długo szuka roboty, więc po prostu się zdenerwował gdy Irwin go olał i spróbował to niestety odreagować na tobie. Nie zachował się najlepiej, ale nie powinnaś się tym przejmować.. - Powiedział Calum podchodząc i przytulając mnie do siebie. W tym momencie przestałam się martwić o swój związek tylko o reakcję mojego chłopaka. Chciałam mieć nadzieję, że przyjaciel o niczym mu nie powie, ale czując, że i on jest zdenerwowany, nie miałam na co liczyć. - Może zamówimy coś na obiad, co? Ludzi i tak nie ma za wiele, a już po drugiej. Nie będziemy siedzieć tu głodni do siedemnastej.

- Ashton, miał tu przyjechać, ale znając życie pojawi się dopiero pod wieczór. - Spojrzałam na telefon by upewnić się, że nie dzwonił. Cóż, przy przeprowadzce musi być cholernie dużo roboty, widocznie przewożenie kartonów i krzeseł okazało się bardziej czasochłonne. - Pizzeria ma większe szanse nie zostawić nas na lodzie, także jedna, duża hawajska tylko i wyłącznie dla mnie.

- Grubas. - Zaśmiał się i nim go kopnęłam zniknął w magazynie. W głośnikach wiszących tuż przy suficie zabrzmiały pierwsze dźwięki kawałka the 1975. - And this is how it starts.. - Zaczął Calum wracając za bar wykonując przy tym kilka ruchów mających imitować taniec. Powoli podszedł od tyłu łapiąc mnie w talii wymuszając abym zaczęła bujać się razem z nim.

- Use your hands in my spare time. - Nieudolnie zaśpiewałam wczuwając się w piosenkę. Hood złapał mnie za rękę i obrócił wokół własnej osi. Powoli olewając i odsuwając się od klientów zaczęliśmy wirować po całej wolnej przestrzeni za barem mimo iż żadne z nas nie potrafiło tańczyć. Przyjaciel nie wyglądał jakby mu to przeszkadzało, gdy jednak któryś z mężczyzn przypomniał nam, że jesteśmy w pracy, donośnie wołając o piwo, odsunęłam się od chłopaka, który automatycznie usiadł na blacie i zaczął grać na swoim wyimaginowanym basie. Jeszcze kilka lat temu zawzięcie sam chciał założyć swój zespół, ale skończył tutaj, gitara pewnie do tej pory kurzy się u rodziców. W takich momentach żałuję, że mu się nie udało, choć jeszcze wszystko przed nim. - Może powinniśmy wybrać się w końcu na jakiś dobry koncert? Na ostatnim byliśmy może trzy lata temu, trochę nas ominęło.

- Cóż, pewnie dlatego, że do tej pory nie mieliśmy czasu, ale gdy tylko ktoś ciekawy będzie w okolicy obiecuję, że nikt i nic nie stanie nam na drodze. - Uśmiechnął się stając tuż obok i popychając mnie biodrem. - Bar w końcu zaczął przynosić tyle zysków, że spokojnie możemy pomyśleć nad zatrudnieniem dodatkowego pracownika. Alex i tak mówił o wykupieniu kolejnego magazynu, kawałek za miastem, ponoć całkiem przyzwoita okolica, można by się tam zakręcić. Michael i Harry od kiedy założyli studio i tak nie mają czasu tu pracować, Ashton'a ostatni raz widziałem w pracy może rok temu i nie można mu się dziwić, ma na głowie firmę, która też coraz lepiej się rozwija. Liam i Lisa też odpadają, chyba, że mają urlop. Jack jak widać na razie szuka lepszej posady. Pozostajemy my, Niall i Luke w ostateczności Diana, ale ona też przychodzi tylko kiedy jest naprawdę potrzebna. Każdy ruszył w swoją stronę, bar przestał być priorytetem.

- To nie tak, bar nigdy nie był i nie miał być głównym przypływem pieniężnym. Założyliśmy go, bo mieliśmy za co i chcieliśmy mieć swoje miejsce, nikt nie wierzył, że tak szybko się to wszystko rozwinie, mieliśmy cholernego farta, że nam się udało. Nikt nie zrezygnuje z udziałów, bo to rodzinna inwestycja, ale dobrze, że mają czym się zajmować, zwariowaliby żyjąc w taki sposób do emerytury. - Zaśmiałam się wyobrażając sobie nas wszystkich w tym miejscu po sześćdziesiątce. - Co do nowej osoby to też o tym myślałam, trzeba będzie usiąść i to przegadać, choć naprawdę lubię tu pracować. - Wyciągnęłam z lodówki wodę i upiłam kilka łyków. Dziś zdecydowanie było cieplej niż zwykle, nawet pogoda zaczynała zadziwiać. Pierwszy lipca zobowiązuje, może w końcu zacznie się prawdziwe lato. - Tak czy inaczej, trzeba poczekać czy uda się to w ogóle kupić i ile będzie kosztował remont. - W tym momencie przez próg przeszedł nasz obiad. Mój żołądek zrobił fikołka ze szczęścia. Weszłam do magazynu po portfel, ale nim zdążyłam go przynieść Calum zdążył już zapłacić.

- Naprawdę liczyłaś, że pozwolę ci zapłacić? - Wyśmiał mnie podając mi moje pudełko. Wywróciłam oczami wgryzając się w pierwszy kawałek. Właśnie tego mi było potrzeba, do czasu aż zauważyłam Dianę i Ashton'a. Humor mimo iż nie powinien, nieco się zepsuł. Oni zaś wręcz przeciwnie, wyglądali na zaskakująco rozpromienionych. - Proszę bardzo, załapaliście się na obiad. - Powiedział przyjaciel podsuwając swojej dziewczynie pizzę pod nos. Ja złapałam za stołek barowy i rozsiadłam się próbując skupić wszystkie zmysły tylko i wyłącznie na piekielnie dobrym smaku. Przecież nie zrobili nic złego?

- Jedliśmy na mieście. - Odpowiedział mój chłopak i boom, zapoczątkował kolejną serię scenariuszy w mojej głowie. - Muszę przyznać, że całkiem ładnie to wasze mieszkanie wygląda, może sami powinniśmy rozejrzeć się za czymś większym. Michael cały czas narzeka, że już mu się to stare nie podoba. Trochę ciasno.

- Zawsze możemy się zamienić, wy zamieszkacie u mnie, a ja zostanę u was. - Wzięłam kolejnego gryza. Chciałam powiedzieć, że mieszkanie kupili pół roku temu i przed moją przeprowadzką nie słyszałam aby któryś z nich narzekał, że mu coś nie odpowiada, więc jeśli był to podtekst to załapałam, jednak wolałam nie zaczynać takich rozmów w pracy. - Narzekacie jak baby, nie jedna osoba chciałaby tak mieszkać. Może w ogóle powinniście sobie kupić jakiś porządny dom na przedmieściach, każdy dostałby po piętrze.

- Myślałem o tym, ale przedmieścia wydają się zbyt przygnębiające, Diana za to pokazała mi kilka całkiem ciekawych ofert w samym centrum, blisko firmy, zna się na tym. Pomyślałem, że w przyszłym tygodniu jak będzie miała wolne to pojeździ ze mną po mieszkaniach, a później ty zobaczysz czy ci pasują. -  Fakt, to przecież całkiem normalne, że chłopak chce oglądać mieszkanie dla was z kimś innym. To o niczym nie świadczy.

- Mi się podoba moje mieszkanie, wprawdzie nie jest największe i najlepiej usytuowane, ale nie mam aż tak wielkich wymagać jak wy. Może jednak, przy okazji, powinieneś zabrać ze sobą Clifford'a który też może mieć coś do powiedzenia w tej sprawie? Jakby nie patrzeć on także będzie tam mieszkał. - Zaproponowałam odkładając pudełko na blat. Nie chcąc dalej tego słuchać ponownie zabrałam się za klientów. Po chwili jednak Ashton znalazł się tuż obok mnie. - Jeśli chcesz piwo nie musisz stawać w kolejce, chyba nie zapomniałeś gdzie leży.

- Nie chcę, prowadzę, za to mam ochotę spędzić trochę czasu ze swoją dziewczyną. - "Szkoda, że nie pomyślałeś o tym gdy rozmyślałeś o naszej przyszłości z moją przyjaciółką" pomyślałam, ale to także zostawiłam dla siebie. Ostatnimi czasy i tak zbyt często się kłócimy. Chciałam powiedzieć cokolwiek, ale zabrzęczał mój telefon.

Do: Shay
Od: Styles
Treść: Bez dokumentów nie wydadzą mi zamówienia, ktoś musi je przywieźć.

- Widzisz, twoja dziewczyna nie ma jednak teraz czasu, choćby bardzo chciała, ale możesz się przydać i stanąć za barem, jakbyś czegokolwiek zapomniał, Calum ci pomoże. Harry nie wziął papierów, a bez dostawy nie mamy po co otwierać, także godzinka i jestem z powrotem. - Uśmiechnęłam się dość sztucznie i ruszyłam w stronę przyjaciela. - Byłbyś na tyle dobry i pożyczyłbyś mi swój samochód? Ashton nigdy nie pozwoli mi poprowadzić swojego.. - Bez jakichkolwiek pytań podał mi kluczyk i ruszyłam mijając Irwin'a. A przynajmniej spróbowałam to zrobić, bo złapał mnie za rękę. - Nie dałbyś mi audi, będę uważać, spokojnie. - Mruknęłam wyrywając się.

- Mogę cię przecież zawieźć..

- Umiem prowadzić, a ktoś tu musi zostać. Jeśli nie chce ci się tu stać, zamień się z Dianą, ale ja dam sobie radę sama, zapewniam. - Przerwałam mu i podziękowałam, że Styles ma taką słabą pamięć. Moja bujna wyobraźnia nie pozwoliła mi nawet spojrzeć mu w oczy a co dopiero spędzić trochę czasu razem. Póki nie wyrzucę z umysłu wizji zdrady, powinnam trzymać się z daleka, żeby nie wywołać burzy bez powodu. Z tą myślą godzinę później znalazłam się pod większym magazynem. Wyjątkowo zdenerwowany przyjaciel stał oparty o busa.- Oh, kochanie, następnym razem zapomnisz głowy przyjeżdżając tutaj. Może zacznę wysyłać ci powiadomienia o tych dokumentach, bo najwidoczniej ostatnie lata nie nauczyły cię, że bez nich, choćby znali cię na wylot, nie dadzą ci nawet reklamówki.

- Pamiętałem, że mi nic nie wydadzą i tego się trzymałem, na tyle, że najważniejsze mi umknęło. Przepraszam, że napisałem do ciebie, ale chłopacy pewnie urwaliby mi łeb jakbym ich tu zaciągnął, a ja naprawdę nie chciałem wracać się i tracić kolejną godzinę. - Uśmiechnął się nieco zażenowany.

- To nie problem, mi też się przydała chwila wytchnienia od tamtego miejsca, z resztą dawno nie wyjeżdżałam za miasto, taka wycieczka to więc spory plus. - Zapewniłam, dałam mu kartki i poczekałam aż wszystko zapakują. Na wszelki wypadek schowałam je później z powrotem do siebie, aby nie dawać mu chociaż okazji do zgubienia. Przezorny zawsze ubezpieczony. - Do zobaczenia, na miejscu. - Pomachałam mu i wsiadłam do samochodu zadowolona, że na dwie godziny uniknęłam konfrontacji, na dodatek z mojej zmiany pozostało tylko kilkanaście minut.

Gdy przyjechałam do baru nikt jednak nie zajmował się pracą. Już od wyjścia z samochodu dotarły do mnie krzyki, które z pewnością nie świadczyły o niczym dobrym. Przeklęłam pod nosem i otworzyłam drzwi. W tej samej sekundzie Jack uderzył o ścianę pół metra ode mnie i upadł na ziemię. Rozwścieczony Ashton złapał go za rękę podnosząc do góry jak kukiełkę. Przez chwilę wpatrywałam się jak w szale zadaje cios za ciosem. Przeciwnik, jeśli tak można nazwać ledwo utrzymującego się na nogach chłopaka nawet nie próbował się bronić. Przed kolejnym uderzeniem byłam nieco szybsza odpychając go z całej siły. W ostatnim momencie Irwin zorientował się kto przed nim stoi.

- Zejdź mi z drogi. - Warknął, ale nie zareagowałam. Jeśli ja odejdę, nikt mu nie pomoże. - W tej chwili! - Złapał mnie za ramiona i siłą odsunął na bok. Nie na długo, bo w mgnieniu oka ponownie znalazłam się tuż przy nim zakrywając leżącego chłopaka. - Shay, co ty robisz? Dobrze wiesz, że mu się należy. Nikt mający czelność nazywać się moim przyjacielem nie ma pierdolonego prawa proponować ci..

- Zrobiłeś swoje, jest ledwo żywy. - Powiedziałam spoglądając kątem oka na Calum'a. Wyglądał na wyjątkowo zadowolonego swoją nieprzemyślaną decyzją o poinformowaniu Ashton'a o głupiej gadce przyjaciela. Owszem, Jack był narwany, zawsze powiedział o jedno słowo za dużo, może w tym wypadku o kilka zdań, ale niezależnie od tego przez tyle lat był przy nas i choćby ze względu na to nie zasłużył na utopienie się w kałuży krwi na środku baru, a właśnie do tego całą ta sytuacja zmierzała. Nie znajdzie się bowiem odważny aby stanąć w jego obronie, nikt nie złamie zasad, na szczęście mnie one nie dotyczą. - Zostaw go.

- Naprawdę go bronisz? - Parsknął robiąc krok do tyłu. - A może w ogóle nie powinienem go ruszać, co? Może tobie spodobała się ta propozycja a ja wam psuje plany? - Spytał krzyżując ręce na piersi. - Wystarczy, że się zakręcił i uświadomiłaś sobie nagle, że jeden chłopak to za mało? No chyba, że starał się już wcześniej.

- Nie bądź śmieszny. Doskonale wiesz, dlaczego cię powstrzymuje. Może w tym momencie twój ograniczony do agresji umysł tego nie rozumie, ale nie potrafisz się powstrzymać, nie masz żadnych pieprzonych granic, a ja nie chcę abyś odpowiadał za morderstwo. Na dodatek nie ty w tym związku powinieneś mieć wątpliwości co do wierności, nie zrobiłabym ci tego. Pozwól więc, że to ja zadam kluczowe pytanie. Jedna dziewczyna to za mało? Wracasz do korzeni?

- Że co proszę? Co znów wymyśliłaś? Od ostatnich dni nie mam pierdolonego pojęcia o co ci chodzi. Nie wiem co takiego ci robię, że raz za razem naskakujesz na mnie z jakimś kolejnym wyimaginowanym problemem znikąd. Ty nigdy mi kurwa nie zaufasz, a ja już ni chuja nie nadążam za twoimi cholernymi humorami, to już dla mnie za wiele, naprawdę nie widzisz tego co z nami zrobiłaś?

- Skoro mi nie wierzysz, tak bardzo cię wkurwiam i nie miałeś jaj aby powiedzieć mi to sam na sam zamiast przy publiczności, proszę bardzo, droga wolna, nie musisz dalej cierpieć. Możesz wrócić do puszczania się po kątach z byle kim. - Powiedziałam najspokojniej jak umiałam, nie mając jednak odwagi aby utrzymać kontakt wzrokowy. Stanął bez słowa, a ja pomogłam podnieść się Jack'owi. Zaprowadziłam go do jego samochodu wcześniej zabierając kluczyki i zajęłam miejsce kierowcy. Najszybciej jak mogłam odjechałam z podjazdu i już po kilku minutach znajdowaliśmy się pod jego blokiem.

- Dziękuje? - Odezwał się niepewnie biorąc ode mnie kluczyki.

- Mam w dupie twoją wdzięczność, zapamiętaj to sobie, nic mi nie jesteś winien, nic od ciebie nie chcę, zrobiłam to tylko i wyłącznie dla mojego sumienia, nienawidzę patrzeć jak komuś robi krzywdę, a nie wyszedłbyś z tego cało. Nie miałam ochoty zbierać cię z posadzki i równie mocno nie chcę cię więcej widzieć na oczy. - Mruknęłam i wysiadłam trzaskając drzwiami. Ruszyłam pieszo do mieszkania Ashton'a, które na szczęście było dość blisko. Kwadrans później pakowałam do torby ostatnie pozostawione w mieszkaniu rzeczy. Trwało to znacznie dłużej niż powinno, przyczyną czego był czerwonowłosy chłopak wyrzucający wszystko co się w niej znalazło.

- Jeśli nie powiesz mi co się dzieje możesz zapomnieć, że cię wypuszczę. - Powiedział łapiąc za rączkę i odrzucając torbę na drugi koniec sypialni. Zdenerwowana odepchnęłam go od siebie i jednym ruchem wrzuciłam wszystkie rzeczy które wyleciały na podłogę. Zwinnie zapięłam zamek i odwróciłam się by poszukać kluczy, Michael znalazł je szybciej i mocno ściskał w dłoni. Świetnie, zamierzał mi nawet teraz utrudniać życie. - Shay, nigdzie nie idziesz póki mi wszystkiego nie wytłumaczysz.

- Sęk w tym, że ja nie proszę cię do licha o pozwolenie, kiedy w końcu uświadomicie sobie, że mam prawo do podejmowania swoich decyzji? Nawet jeśli mają być złe, mam to w dupie. - Przewiesiłam torbę przez ramię i spróbowałam mu je wyrwać. Chłopak miał inne plany. Zamiast podjęcia walki ze mną, objął mnie i dość mocno do siebie przytulił gładząc dłonią moje plecy. Po chwili wahania schowałam się w jego ramionach pozwalając sobie na kilka pojedynczych łez spływających teraz wolno po moich policzkach.

Naprawdę nie chciałam go zostawiać, nie chciałam stąd wychodzić, nie chciałam być bez niego. Nigdy nie wyobrażałam sobie co będzie jeśli się rozstaniemy, nie brałam tego nawet pod uwagę. W końcu od dwóch lat był całym moim życiem. Jednak w obliczu takiej sytuacji nie miałam już odwrotu. Dotarło do mnie, że Ashton miał rację, to była moja wina, że nie potrafiliśmy się zrozumieć, miał prawo się dusić, stawałam się z dnia na dzień coraz bardziej nieznośna. Mówiłam za dużo, denerwowałam się za szybko. Nigdy nie słuchałam tego co miał do powiedzenia, wszystko robiłam po swojemu. Nie potrafiłam na spokojnie wytłumaczyć i zawsze to moje musiało być na wierzchu. Odreagowywałam na nim wszystko co mi się nie udawało. Byłam jednym, wielkim workiem wypełnionym po brzeg wadami. Sama bym ze sobą nie wytrzymała. Niezależnie od tego jak bardzo mnie kochał, a wiem, że tak było, nie mógł wiecznie ze mną cierpieć, nie miałam mu tego za złe. Nie mogłabym mieć.

Zrozumiałam, że był moim przeciwieństwem. Wszystko co robił, robił z myślą o mnie lub najbliższych. Zawsze wszystko poświęcał, nigdy nie stawał siebie na pierwszym miejscu. Dbał o mnie najlepiej jak mógł, akceptował wszystko co robiłam. Do tej pory za każdy mój błąd przepraszał i brał na klatę z zaciśniętymi zębami. Nie marudził, nie narzekał, zamiast tego słuchał, doradzał i był kiedy go potrzebowałam. Nie doceniałam tego, jak ostatnia idiotka myślałam, że na to zasługuje. Bzdura. Byłam przez cały ten czas przekonana, że to dalej za mało. Wiedział co mówił. Każdą skazę, którą na nim znalazłam, wymyśliłam próbując się tym dowartościować. Chciałam aby się zmienił, a to nie on powinien to zrobić. Tyle, że ja nie najzwyczajniej w świecie nie potrafiłam, a on sam by nie odszedł, nie umiał mnie zostawić. Może sytuacja w barze otworzyła mu w końcu oczy, że nie jestem materiałem na dziewczynę, że znajdzie sobie kogoś lepszego, kto go doceni i da mu nieco więcej szczęścia niż ja.

Wzięłam głębszy wdech odsuwając się od przyjaciela, który zamiast do wyjścia zaprowadził mnie na kanapę. Usiadłam podciągając nogi i przytulając je do siebie. Po chwili w moich dłoniach znalazł się kubek ulubionej, owocowej herbaty, której aromat z prędkością światła rozniósł się po pokoju. Kolejne minuty mijały w ciszy, chyba żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć.

- Co ten dupek ci zrobił? - Spytał Michael przysuwając się nieco bliżej i obejmując mnie ramieniem.

- Nie on mi tylko ja jemu, nie oszukujmy się, raczej z moim charakterem nie nadaję się na dziewczynę i tak dobrze, że dał sobie ze mną radę i nie zwariował przez ostatnie dwa lata. - Odpowiedziałam opierając brodę na kolanach. Wysunęłam rękę w stronę kubka i upiłam kilka łyków. Za gorąca. - Nawet taki chłopak jak on, nie wytrzymał, chyba nie ma dla mnie już nadziei.

- Nie pieprz głupot, proszę cię. Mam ci przypomnieć ile razy byliście szczęśliwi? Chyba zapomniałaś maleńka jak jego życie wyglądało przed waszym związkiem. Jesteś najlepszym co go spotkało, zmieniłaś go na lepsze, wolę nie myśleć jakby wszystko się potoczyło, gdybyście się nie związali. - Poziom troski powoli rozsadzał ten pokój. Jak on daje sobie ze mną radę? On, Calum, Harry, Alex.. jaką cierpliwość musieli do mnie mieć. Przecież w stosunku do nich też nie zawsze zachowywałam się w porządku. - Wydaje ci się, że Lisa z Alex'em się nie kłócą?

- Myślę, że ona go docenia, sprawia, że czuje się ważny i kochany. Każdy na to zasługuje. Ja to dostałam, zabrałam wszystko co dobre, nie dając nic w zamian. Masz rację, zmieniłam go, od początku to robiłam, ale nie byłabym taka pewna czy na lepsze. Przede mną był szczęśliwy, może zbuntowany i zbyt skory do ryzyka, ale zawsze szczęśliwy, nie zaprzeczysz. Ze mną już tak nie jest, najwyższy czas aby się uwolnił..

- Uwolnił? Nie rób z siebie takiej strasznej osoby, mała. Znamy cię dłużej niż dwa lata i jasne, że nie jesteś idealna. Oczywiście, popełniłaś kilka błędów. Nie oczekuj od siebie proszę więcej niż możesz zrobić. Pamiętaj, że Ashton właśnie taką cię pokochał, z taką dziewczyną chce być. Gdyby było inaczej znalazłby sobie kogoś innego. Nie możesz się zadręczać i rezygnować gdy coś wam nie wychodzi. - Zabrał z moich drżących dłoni kubek i odłożył go na stolik. - Przez tyle czasu daliście sobie radę, dacie też z tym o ile się nie poddacie.

- Powiedział, że to dla niego zbyt wiele. Nie pocieszaj mnie, zasłużyłam na każde słowo. Zniszczyłam to co mieliśmy z własnej głupoty i arogancji. Ashton to zrozumiał, przejrzał na oczy, jestem inna niż myślał, ma szanse zacząć od nowa.

- Co powiedział? Porozmawiam z nim..

- Nie, ta sprawa ma zostać zamknięta, dla jego dobra. Cieszę się, że ze mną porozmawiałeś, że mogę na ciebie liczyć niezależnie od tego jaka jestem. - Poklepałam go po ramieniu i wstałam ruszając do drzwi. Ponownie przewiesiłam torbę przez ramię i chciałam złapać za klamkę jednak drzwi otworzyły się nieco wcześniej. Nasze oczy spotkały się na kilka sekund, nie mogłam oderwać od niego wzroku póki on nie spuścił swojego na mój bagaż. Jeśli chciał cokolwiek powiedzieć nie pozwoliłam mu na to wymijając go i wychodząc.

Bez samochodu i pieniędzy na taksówkę musiałam zdecydować się na spacer. Dwa, trzy kilometry na świeżym powietrzu powinny dać mi choć moment na oddech i poukładanie myśli. Chwilę później jednak zatrzymał się przy mnie nowy, srebrny samochód. Nie zorientowałam się do kogo należał dopóki nie otworzyła się szyba u pasażera. Przetarłam oczy zdezorientowana.

- Chad? - Spytałam aby się upewnić. Czy to jakiś sezon powrotów do miasta i odnawiania znajomości? Najpierw Tomlinson, później moja siostra, teraz on. Starszy brat Ashton'a wpatrywał się we mnie ze swoim popisowym hollywoodzkim uśmiechem. - Co cię sprowadza na stare śmieci?

- Chciałem zrobić przed urodzinową niespodziankę mojemu braciszkowi.. - No tak, zapomniałam, że relacje tej dwójki znacząco się różniły od moich. Po śmierci ojca, Chad sam zrezygnował z udziałów w firmie i wraz z matką przeprowadził się do innego miasta, aby rozpocząć nowe życie a wraz z nim swoją upragnioną karierę aktorską, która zważając na wszystkie podesłane nam filmy z jego udziałem i ich pochlebne recenzje, szła całkiem przyzwoicie. Nie zmieniało to jednak tego, że brakowało go tutaj. Nie tylko Ashton'owi, chłopak był blisko z każdym z nas, jak prawdziwy starszy brat, a ostatni raz odwiedził nad gdy potrzebowaliśmy pomocy z remontem, nie licząc jednodniowych odwiedzić w święta. Jako jedyny z naszych rodzin podzielał miłość do klubu, na swój własny sposób, bo było to bardziej platoniczne uczucie, ale zawsze wspierał każdą decyzje jaką podjęliśmy, argumentując to zdaniem: jeśli kierujesz się tym co kochasz, zawsze wybierzesz dobrą ścieżkę w życiu. -..ale zobaczyłem jak jego dziewczyna szlaja się sama z torbą po mieście.

- Ashton z pewnością się ucieszy, dawno cię tu nie było, możesz spokojnie tam iść bo akurat jest w domu. - Powiedziałam pomijając tą część o moim spacerze. Na samym wstępie nie powinnam tłumaczyć, że jestem już chyba byłą dziewczyną. To nie byłby dobry początek, nie po to tu przyjechał. - Siedzi z Michael'em, zwariują jak cię zobaczą.

- Shay.. - Zaczął jakby miał gdzieś każde moje słowo. - Powiedz mi gdzie się wybierasz, co znów zrobił mój brat i jak mogę ci pomóc? Jeśli tylko chcesz mogę mu pokazać kto tu rządzi. - Matko boska, czy każdy automatycznie musi twierdzić, że to on dał ciała? Halo! To ja jestem porażką tego związku, zdejmijcie klapki z oczu!

- Wybieram się do swojego mieszkania, to chyba całkiem normalne, a Ashton nie zrobił nic, możesz być spokojny, ale dobrze wiedzieć, że sława cię nie zmieniła i nadal jesteś tak chętny się na nim wyżywać. - Zaśmiałam się dość sztucznie próbując odsunąć jego podejrzenia. - Nie mam zamiaru marnować twojego czasu, pewnie nie przyjechałeś na długo, zbieraj się do nich.

- Wsiadaj. - Otworzył drzwi. No tak, zapomniałam że mam do czynienia z kolejnym potomkiem rodu Irwinów. Wiedząc, że marudzenie nic nie da zajęłam miejsce pasażera. Zapięłam pasy trzymając torbę na kolanach, to tylko maksymalnie dziesięć minut drogi. - Raczę ci mówić co się stało, bo inaczej się nie zatrzymam. - Zaczął gdy tylko odpalił samochód. Przeklęłam pod nosem nawet na niego nie spoglądając. Jak Clifford. Szlag by ich. - Mam całą noc.

- Ja nie i nie wiem dlaczego sugerujesz, że coś musiało się stać. - Z głośników zaczęła lecieć piosenka the Neighbourhood. To dzięki niemu tak bardzo pokochałam ten zespół. Jak na złość, w tym momencie Jesse śpiewał o szczerości. Jego też powinno coś trafić. - Wszystko jest naprawdę w porządku.

- Nie znam cię od wczoraj, O'Malley. Nie umiesz kłamać, a ja zapewniam, że nie jestem ślepy. Ostatnim razem jak rozmawiałem z bratem cały w skowronkach chwalił się, że zgodziłaś się do niego wprowadzić, a teraz zawijasz się stamtąd ze wszystkimi rzeczami. Coś tu nie gra, mam racje? Odwiozę cię jeśli powiesz mi co zrobił.

- Nie on, tylko ja. Po dwóch latach okazało się, że nie jestem dla niego odpowiednia.

- Nagle? W ciągu kilku dni zorientowaliście się, że to nie to? Czy zachowujecie się jak para gówniarzy i po jednej kłótni uciekacie od siebie? Cholera, Shay, możesz mi wierzyć, że nigdy nie widziałem, aby mój brat był w takim stanie. Jesteście dla siebie stworzeni, czy tego chcesz czy nie, no chyba że na własne życzenie spieprzycie to obrażając się i zrywając o byle błahostkę. Marnujecie czas na nerwy, wyzwiska i wyprowadzki. Koniec końców musicie skończyć razem, bo obydwoje tego chcecie inaczej któreś zwariuje, a jeśli nie wy to ja. Wszystko przez to, że jesteście cholernie dumni i nie umiecie przepraszać. Za którymś razem ktoś się nie ugnie i będziecie tego żałować do końca życia. Warto ryzykować? - Spytał, a ja wlepiłam wzrok przed siebie. Byłam pewna, że moja decyzja jest słuszna, nie potrafiłam jednak przez kilka minut wyklepać sensownego zdania.

- Myślę, że wszystko musi się kiedyś skończyć. Lepiej teraz niż kiedy całkowicie się znienawidzimy. - Powiedziałam dopiero gdy zatrzymał się pod moim budynkiem. - Dziękuje, że mnie podwiozłeś, pewnie dotarłabym tu o północy, mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy zanim znikniesz. Dobranoc, gwiazdo. - Uśmiechnęłam się nieznacznie i wysiadłam. Bez oglądania się weszłam do środka i wdrapałam się na odpowiednie piętro.

Moje mieszkanie było znacznie mniejsze niż innych. Miało jedynie sypialnie, łazienkę i salon połączony z aneksem kuchennym, ale w nim coś co zawsze mnie uspokajało. Na dodatek cały czas pachniał wanilią. To wszystko czego potrzebuję. No i może mocnego drinka, ale gojący się na plecach tatuaż musiał pokrzyżować ten plan. Odrzuciłam więc torbę pod ścianę, zsunęłam buty i spodnie pozostając w koszulce i bieliźnie. Znalazłam w torebce słuchawki i zamknęłam się w pokoju. Wsunęłam się w pościel, chowając po sam czubek nosa. Znów popłynęły łzy. Nie powinnam płakać za czymś czego nie mogłam naprawić, ale nie potrafiłam przestać. Czy tak będzie już zawsze? Po kilku godzinach przerzucania się z boku na bok zasnęłam z wycieńczenia. W środku nocy obudził mnie jednak telefon. Zaspana z myślą, że to budzik odrzuciłam połączenie. Podniosłam się do pozycji siedzącej zauważając swój błąd. Na wyświetlaczu widniała też wiadomość.

Do: Shay
Od: Michael
Treść: Przyjedz do baru, pilne.
__
dwa komentarze, a ja cała w skowronkach, dziękuje, pozdrawiam, kocham ❤


poniedziałek, 27 lipca 2015

|chapter.five| punish with pleasure.

i punish you with pleasure and pleasure you with pain
30stm - end of all days 
W sumie żartem to mało powiedziane. Moje życie to jeden wielki stand-up podkreślający życiową porażkę, którą był przechodzący właśnie przez drzwi do salonu mężczyzna. Nie mogąc się powstrzymać parsknęłam śmiechem. On nie wyglądał na zdziwionego, nie wątpię, że wiedział kto jest siostrą jego wielkiej wakacyjnej miłości. Zaskoczył mnie jednak tupet z jakim podszedł wyciągając w moją stronę dłoń i uśmiech w stylu skończonego drania. Jakby nie patrzeć, idealnie dopasował się do jego charakteru. 

- Znamy się. - Przypomniałam mu wsuwając dłonie do kieszeni. Ja nie miałam zamiaru urządzać scenek i udawać, że ten związek jest całkowicie w porządku. Oczywiście, nie chciałam też powiedzieć Abby wszystkiego co wiem o jej przyszłym mężu, bo w tym momencie wzięłaby mnie za wariatkę i stanęła po jego stronie. Jonathan z pewnością nie związał się z nią bezinteresownie, a nawet jeśli to czerpie z tego niemałą korzyść. Z pewnością zdawał sobie sprawę, że nie pozwolę aby chłopacy weszli do tego domu, gdy ona jest w środku i na jej oczach rzucili się na niego. Cokolwiek zamierzał zrobić, niepotrzebnie wplątywał w to moją siostrę. W końcu będzie musiał stąd wyjść. 

- Naprawdę, kochanie nie mówiłeś, że znasz moją młodszą siostrzyczkę.. - Nie wiem co w tym momencie spowodowało odruch wymiotny. Fakt, że nazwała tego gnoja "kochaniem" czy mnie "siostrzyczką". Odwróciłam wzrok widząc jak się do niego przytula. Nie wytrzymam tu ani chwili dłużej. Wyklinając go pod nosem, rzuciłam się do wyjścia. Jeszcze przyjdzie czas aby ostrzec ją przed nim, póki co trzeba czekać na odpowiedni moment. 

- Shay! - Wrzasnęła Abby zatrzymując mnie. 

- To był błąd, nie powinnam tu przychodzić, przepraszam. 

- Proszę cię, przestań. Nie możesz choć raz cieszyć się moim szczęściem, naprawdę? Nie widzisz, że staram się wszystko naprawić, mogłabyś chociaż dać mi szansę zamiast wszystko z góry skreślać. Jonathan to naprawdę wspaniały mężczyzna, jak poznasz go bliżej..

- Zawsze będę się cieszyć twoim szczęściem, ale on nie zwiastuje nic dobrego, zaręczam. Abby uwierz mi, że stać cię na coś więcej. Nie musisz z nim być.

- Nie wierzę.. - Zaśmiała się krzyżując dłonie na piersi. - W tym momencie mojego życia też musisz odwalać te pieprzone scenki zazdrości? Zrozum, do licha, że komuś innemu też może się udać! Nie jesteś pieprzonym pępkiem świata. 

- Z pewnością jestem zazdrosna o to ścierwo. - Pokazałam dłonią na jej narzeczonego. Jak za starych czasów zamachnęła się aby uderzyć mnie w twarz, lecz w ostatniej chwili Jonathan ją powstrzymał. Złapałam za klamkę i wyszłam na podwórko z hukiem trzaskając drzwiami. Dość krótka wizyta. Na deser zamiast jabłecznika dostałam czarne audi stojące przy chodniku i jego właściciela. Cóż, powiedzmy, że nie wyglądał na oazę spokoju, a ja z pewnością nie miałam najmniejszej ochoty aby z nim rozmawiać. Mocniej otuliłam się swetrem i w dość szybkim tempie, zwinnie go minęłam. Chyba przeliczyłam się z tym spacerem. 

- Stój. - Rozkazał. Nie tym razem, nie miałam zamiaru znów czuć się jak besztane dziecko. Spróbowałam przyśpieszyć, ale jak zwykle zdążył mnie złapać za ramiona i siłą odwrócić w swoją stronę. Po raz pierwszy nie ruszał mnie fakt, że jest tak zdenerwowany. To ja powinnam być zła, tym razem to on dał ciała. - Wytłumaczysz mi co się dzieje? - Spytał a ja pokręciłam głową niedowierzająco. 

- A więc to ze mną jest jakiś problem? 

- Jesteś wkurwiona na mnie jak diabli, nie chcesz rozmawiać i uciekasz. Coś jest nie tak. 

- Dopiero zauważyłeś? Szkoda, że nie zdałeś sobie z tego sprawy kiedy po raz tysięczny z łatwością, jechałeś mnie jak najgorszą, podkreślając, że moje decyzje nigdy niczym dobrym się nie kończą. Wtedy nie rzuciło ci się w oczy, że obrażanie swojej dziewczyny może ją nieco zirytować? - Powiedziałam odrzucając jego ręce. Jeśli chciał konfrontacji, abym wszytko mu wyrzuciła, proszę bardzo. Już nie byłam w nastroju do ucieczki. - Stwierdzając, po raz setny, że jestem nieodpowiedzialna i narwana, naprawdę nie widziałeś w tym nic złego? Kurwa mać, jestem taka, byłam kiedy mnie poznałeś i to się prawdopodobnie nie zmieni, taki mam charakter i zapłaciłam za to. Owszem, rok temu popełniłam błąd, ale niezależnie od tego jak bardzo was wszystkich to zabolało, ja poniosłam pieprzone konsekwencje. Tylko i wyłącznie ja. Wytykanie mi tego przy każdej możliwej okazji jest po prostu szczytem chamstwa. - Odsunęłam się o krok robiąc głębszy wdech aby choć na chwilę się opanować. - Zniosłam to, każdą pieprzoną kłótnie, bo żadne z nas nie jest idealne, ale nagle to ty zacząłeś zachowywać się jak wielce pokrzywdzony. 

- Shay..

- Nie. Zadaj sobie teraz pytanie, czy w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin zamieniłeś ze mną choć słowo? Od tego cholernego telefonu nie dostałam choćby pieprzonego dobranoc, nie wspominając już o informowaniu mnie, że nie idziesz do pracy bo masz inne plany. A ponoć to ja o niczym ci nie mówię..

- Właśnie dlatego tu przyszłaś? Bo ci nie powiedziałem?

- Oczywiście, że tak! Moja siostra jest idealną zemstą. - Parsknęłam śmiechem. - Wiesz co? Może skoro jesteś dziś w tak przeprowadzkowym nastroju to bądź tak miły i zabierz wszystkie moje rzeczy z powrotem do mojego mieszkania. Nie wyglądasz na zmęczonego, a pewnie tylko ty wiesz gdzie są klucze. Ja przejdę się pieszo. 

- Shay, nie przemyślałaś tego..

- Twoim zdaniem nie przemyślałam niczego. Zamieszkanie z tobą, też się w to wlicza. Najwidoczniej się do tego nie nadajemy. - Powiedziałam odwracając się na pięcie i powoli ruszając. Na szczęście do zapadnięcia zmroku pozostało jeszcze sporo czasu. - A.. - Zaczęłam stając w miejscu. - Jeśli chodzi wam o Jonathana, aktualnie chyba mieszka z moją siostrą. Są parą, od kilku miesięcy.

- Od kiedy o tym wiesz?

- Jak myślisz? Dopiero się dowiedziałam. Niezależnie od tego co zamierzacie zrobić z tą wiadomością, moja siostra ma o niczym nie wiedzieć. - Ponownie ruszyłam do przodu, tym razem nie dał za wygraną i wbiegł przede mnie. - Ashton, nie. Proszę zawieź moje rzeczy do mieszkania, potrzebuje czasu, nie mam ochoty dłużej o tym rozmawiać. - Widząc po jego oczach, że zaraz zacznie mnie przepraszać pokręciłam głową. Nie chciałam aby przepraszał, nie wiedział co zrobił źle, a zdawał sobie sprawę, że w ten sposób zawsze mnie udobrucha. - Proszę. - Szepnęłam walcząc ze sobą. Łzy w tym momencie tylko upewniłyby go, że nie jestem pewna swojej decyzji. Tym razem posłuchał. Zrezygnowany ruszył do samochodu, po chwili ruszając z piskiem opon. W tym samym momencie zadzwonił mój telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Alex'a. Odebrałam automatycznie słysząc tylko cztery słowa.

- Lisa jest w szpitalu. - Na więcej jego drżący głos nie pozwolił, a mi nic więcej nie było trzeba. Rozłączył się, a ja stanęłam jak wryta próbując pozbierać myśli. Jakby świat na chwilę się zatrzymał. Wrzuciłam komórkę do kieszeni i zdeterminowana ruszyłam w stronę domu. Weszłam do środka bez pukania. Jonathan stał zaskoczony w wąskim przejściu. Nie myśląc za długo z rozbiegu kopnęłam go w rozkrok, a gdy tylko zgiął się w pół i jego twarz znalazła się na wysokości moich ramion z rozmachem uderzyłam go łokciem w lewą kość policzkową. Chłopak odbił się od ściany upadając na podłogę. Usłyszałam krzyk siostry, jednak jedyne słowo jakie udało mi się wyłapać to "policja" która i tak w tym momencie nie miała żadnego znaczenia. Puszczając to więc mimochodem, złapałam go za włosy i podciągnęłam do góry aby spojrzał mi w oczy. Był na tyle zdezorientowany, że nawet nie spróbował mi oddać. To zadziwiające, doskonale wiedziałam, że uderzenie dziewczyny było dla niego jak chleb powszedni. 

- Jeszcze raz.. - Zaczęłam przyglądając mu się z odrazą. - Dotkniesz, ty albo ktokolwiek inny z twoich pieprzonych parobków, bliską dla mnie osobę, a przysięgam, nie ukryjesz się przede mną i w końcu uświadomisz sobie, że nie jestem tak bezbronna jak ci się wydaje. Znajdę cię i wierz mi, policzymy się za wszystko co zrobiłeś. - Powiedziałam i uderzyłam jego głową o ścianę. Zrobiłabym to jeszcze raz gdyby nie Abby która odepchnęła mnie od niego i przycisnęła do ściany utrzymując w tej pozycji aż do przyjazdu umundurowanych. Nim się zorientowałam siedziałam na tylnej kanapie biało błękitnego samochodu wysłuchując grożących mi zarzutów. Gdy weszliśmy na komisariat ich wywody się nie kończyły. 

- Taka młoda dziewczyna, powinna zachowywać się jak na kobietę przystało. Myślałem, że po roku nie przyjdzie mi znów cię tu zamknąć, O'Malley, naprawdę wierzyłem, że w końcu się czegoś nauczysz. Tak długo był spokój, powiesz mi co się stało, że rzucasz się na narzeczonego swojej siostry? - Spytał Matthew, mężczyzna po trzydziestce, z zamiłowania policjant z którym udało mi się już nie raz spotkać, nie zawsze w takich okolicznościach. Był dobry, skłonny do pomocy i o dziwo, chyba jako jedyny nie uważał nas za zorganizowaną szajkę przestępczą, to miłe. Na dodatek nie raz sam z siebie uratował tyłek Clifford'owi, pewnie gdyby nie on czerwonowłosy nie skończyłby tylko z zawiasem. Lubiliśmy go, ale wszystkie sprawy chcieliśmy załatwiać tylko i wyłącznie między sobą. Bez ingerencji służb porządkowych. 

- Wybuchowy charakter, ale robię co mogę aby nad nim zapanować. - Powiedziałam, gdy zamknęły się kraty a mi pozostały do wyboru niewygodna ławka, albo jeszcze gorsze łóżko, w sumie jeśli można tak nazwać kilka zbitych desek. Areszt byłby znacznie przyjemniejszy gdyby ktoś zainwestował chociaż w materac. Nagle ponownie pojawił się znajomy z zeszytem w ręku. 

- Jeśli Jonathan Toro nie wniesie żadnych zarzutów, a na to się zapowiada, bo aktualnie nie chce z nami rozmawiać, to przesiedzisz tu tylko jakieś 24h, za samą agresję której niestety skutki wiedzieliśmy na własne oczy. Oczywiście, w grę wchodzi też wpłacenie kaucji, dlatego przychodzę tu z zeszytem. Zważając na to, że ty nie możesz zadzwonić do przyjaciół, to chociaż ja powinienem ich o tym poinformować. Więc wolisz abym zadzwonił do.. - Wymienianie nie miało końca. Jedyna osoba którą teraz chciałam zobaczyć leżała w szpitalu. Ashton raczej nie ucieszyłby się widząc mnie tutaj. Calum też mógłby mi nawrzucać. Alex nie odstąpi Lisy na krok. Zegarek za Mattem wskazywał osiemnastą. Studio jest jeszcze otwarte, Harry także odpada. Luke jest w pracy, a byłby prawdopodobnie jedyną osobą, która mogłaby to ukryć przed resztą. Zrezygnowana poprosiłam aby zadzwonił do Michael'a. On mam nadzieje wyśmieje mnie zamiast ochrzanić. Tak też zrobił, przynajmniej na początku.

- Shay O'Malley, co jak co, ale zawsze myślałem, że to ty mnie będziesz wyciągać z takich miejsc. Twoja śliczna, dziewczęca buźka nie pasuje do takich klimatów. Matt powiedział mi, że mam cię mieć na oku bo jesteś niepoczytalna. Jeśli cię stąd zabiorę to wytłumaczysz mi co zrobiłaś? I komu? Bo tego sam z siebie powiedzieć nie może. - Oparł się ramieniem o kraty przyglądając mi się, a ja zaczęłam się zastanawiać czy naprawdę nie chcę spędzić tu tych 24 godzin. To może być lepsze niż przedwczesna konfrontacja.

- Powiedz mi co z Lisą. - Rzuciłam chcąc choć na chwilę odwlec temat pobicia. W przeciągu kilku minut o wszystkim dowie się cała reszta i łata nieodpowiedzialności zostanie mi przyklejona już na zawsze.

- Czekała pod waszym budynkiem na Dianę, jak ktoś wciągnął ją w krzaki. Nie widziała twarzy, niestety, ale na szczęście jest cała i zdrowa, nie licząc kilku siniaków i zadrapań. Alex panikował, ale widać, że nikt nie chciał zrobić jej zbyt wielkiej krzywdy, bo napastnik uciekł po kilku minutach. Po raz kolejny próbowali nas tylko zastraszyć. Co nie zmienia faktu, że Gaskarth chodzi nabuzowany i chce jechać do Jonathan'a. Ashton powiedział nam, że mieszka u twojej siostry..

-  Bardzo możliwe, że już nie. - Mruknęłam. Rzucając się na niego z łapami, nie pomyślałam, że znów stracimy go z oczu. Łata nieodpowiedzialności zdecydowanie mi się należy. Mikey posłał mi dopytujące spojrzenie. - To o niego chodziło. To przez niego tu jestem, znaczy przez to co mu zrobiłam. Chciałam wrócić do domu, ale jak zadzwonił Alex, coś we mnie wstąpiło i nie mogłam się powstrzymać, mimo, że powinnam, musiałam zareagować..

- Pobiłaś go?

- Nazwanie tego pobiciem to dość błaha sprawa. z tego co opowiadała nam narzeczona Toro, facet prawdopodobnie ma złamany nos i obitą szczękę. O mniejszych ranach nie mówiła, ale nie zastaliśmy go w najlepszym stanie. Tak czy inaczej, nie chce cię o nic oskarżyć, nie mam pojęcia dlaczego, ale twoja przyjaciółka jest cholerną szczęściarą. - Szczęściarą? Facet który chciał mnie zgwałcić, łaskawie nie założył mi sprawy. Jestem wniebowzięta.

- A więc zamiast zadzwonić do nas wolałaś to zostawić i jak zwykle zrobić po swojemu. Pozwól, że odbiorę cię jutro, może taka kara ci się należy. Jest szansa, że czegoś w ten sposób się nauczysz.. - Mruknął poważnie choć po oczach widać było, że walczy by się nie roześmiać. Wcale nie chodziło mu o to abym dostała lekcje. Chciał tylko napawać się faktem, że tu jestem, siedzę i nic nie mogę zrobić. Jeśli naprawdę mnie nie zabierze, za godzinę przywiezie tu resztę aby i oni mogli to zobaczyć. - Najśmieszniejsze jest to, że spędzisz tu więcej czasu niż Lisa w szpitalu, ona teraz wygodnie siedzi w domu a ty cóż..

- W takim razie poproszę kogoś innego, z pewnością ktoś jednak się nade mną zlituje, przecież zawsze mogę liczyć na prawdziwych przyjaciół jak inni zawodzą. - Nieudolna próba zagrania Michael'owi na emocjach. On nie ma serca, nie dla mnie kiedy płacę za głupotę. - Nigdy więcej do ciebie nie zadzwonię, nie chcę twojej pomocy.

- Och, chcesz to mało powiedziane, złotko, dobrze wiemy, że jestem jedyną osobą, która może chcieć cię stąd wyciągnąć. Dlatego to do mnie zadzwoniłaś. Jednak zanim to zrobię poczekam, aż przyjedzie reszta. Zrobimy na ciebie zrzutkę.. - Tak abym miała dług wdzięczności u każdego z nich. No i na dodatek zobaczą mój upadek na dno. Oby tylko nie zażądał.. - O ile przy wszystkich ładnie mnie poprosisz żebym cię stąd zabrał.

- Spłoniesz w piekle, diabelski pomiocie. Od dziś radzę ci spać z otwartymi oczami, bo i ciebie dosięgnie karma. - Mruknęłam słysząc że drzwi do budynku się otwierają. Już z daleka dało się usłyszeć głosy znajomych. A więc ten bezduszny dupek od samego początku to planował. Nigdy nie może zachować się jak zacny rycerz, zawsze musi być mroczną postacią. - Szlag by cię..

- A więc mówisz mi że idziesz do domu, a godzinę później dostaje telefon że jesteś na komisariacie. Mam zapytać Michael'a o tą magiczną sztuczkę, czy sama wyjawisz mi jej szczegóły? - Przerwał mi Ashton stając obok przyjaciela. Za jego plecami znalazł się Calum z Harry'm. No cóż, brakuje tylko Alex'a aby święta piątka mogła się nade mną pastwić. Wolałam milczeć, każde moje słowo i tak wykorzystają przeciw mnie.

- Pozwól stary, że najpierw uspokoję naszą rebeliantkę. Nie chcę abyś miała mnie za złego przyjaciela, naprawdę miałem tu przyjechać sam, nie chciałem aby robili kilometry, ale pan policjant powiedział mi przez telefon, że zapłata kartą nie wchodzi w grę. - Nadal się ze mnie nabijał. To nie był pierwszy raz, kiedy wpłacał za kogoś kaucję. - Musiałem więc poprosić Harry'ego aby przywiózł pieniądze ze studia. Okazało się, że większość już wpłacił na konto więc zadzwoniłem do twojego chłopaka, myśląc, że już wie, cóż zdziwiłem się i ja i on także postanowiliśmy przyjechać razem. Calum jest na doczepkę, po prostu chciał cię tutaj zobaczyć. - Uśmiechnął się do mnie i nawet nie zdawał sobie sprawy z tego jak wielkie szczęście miał, że dzieliły nas kraty. - Co do twojej dziewczyny, historia jest krótsza i mniej ciekawa. Po prostu rzuciła się z łapami na Jonathan'a. - W tym momencie to ja podziękowałam za areszt zastanawiając się czy jednak tu nie zostać.

- Możecie zostawić nas samych, myślę, że Matt już czeka na pieniądze, a my mamy o czym porozmawiać. - Mruknął i reszta grzecznie zniknęła. Tylko Harry posłał mi zatroskane spojrzenie, jako jedyny nie był na mnie zły, wręcz przeciwnie, bał się co ze mną będzie po konfrontacji z Ashton'em który zostając sam na sam schował twarz w dłoniach oddychając głęboko. - Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy co się ze mną dzieje, kiedy słyszę o tobie i o nim w jednym zdaniu. Cały czas powtarzasz mi, że to ja jestem nieodpowiedzialny bo się bije, sugerujesz mi że mam gdzieś to, że się o mnie boisz. Ja zawsze jestem z przyjaciółmi, nie zrobiłbym niczego sam, wiedząc że się o mnie martwisz. Przy nich masz prawie stu procentową pewność, że nic mi się nie stanie. Ty jesteś chodzącym przeciwieństwem. Zawsze wszystko robisz sama, zawsze. To ja nie mam pewności czy wrócisz do domu. Rozumiem, że nie dzwonisz do mnie kiedy jesteś zła, przyzwyczaiłem się, ale jest jeszcze masa osób, które są gotowe ci pomóc. Nie możesz mi odwalać takich scen, nie poradzę sobie jeśli coś ci się stanie, nie wiem ile razy muszę ci to powtórzyć zanim zrozumiesz, że twoje zdrowie i życie jest dla mnie najważniejsze. - Nie byłam w stanie otworzyć ust. Nie miałam nic na swoją obronę, a każde jego słowo było zgodne z prawdą czy tego chciałam czy nie. On chyba tez nie miał już nic do dodania na ten temat. - Niechętnie zawiozłem większość twoich rzeczy do ciebie, możesz tam wrócić jeśli tylko jesteś pewna, że tego właśnie chcesz. - Wyciągnął z kieszeni klucze, podał mi je przez kraty i wyszedł bez pożegnania. Zamiast niego w pomieszczeniu znalazło się czterech innych mężczyzn. Matthew mnie wypuścił, Calum oddał mi torebkę a Michael rachunek.

- Jeszcze tej nocy wyślę ci przelew. - Zapewniłam. Clifford uznał to jednak za żart, szybko wyrwał mi kartkę i wsunął do kieszeni nim zdążyłam odczytać kwotę. - Naprawdę oddam wam pieniądze, nie chcę mieć u was długów.

- Przestań, Shay. Jestem przekonany, że sam nie spłacił i nigdy nie spłaci wszystkich swoich kaucji. Pieniądze nie są problemem, ważne, że nic ci się nie stało i że z tego co słyszałem całkiem nieźle obiłaś mu gębę. W sumie to dobrze ze w domu Abby zrobiłaś to ty nie któryś z nas. W naszym wypadku z przyjemnością wniósłby oskarżenie. Tak czy inaczej, musisz się pilnować, szybko nie zapomni o złamanym nosie. - Przez chwile w jego głosie słychać było dumę, ja chyba też powinnam być zadowolona, policjant mówił, że dość mocno oberwał. Dlaczego więc zamiast tego czułam przeszywający ból w łokciu i poczucie winy? Bez słowa usiadłam na tylnej kanapie bawiąc się kluczami. Po chwili zauważyłam, że znajduje się tam jeden dodatkowy. Ashton naprawdę nie chciał żebym się wyprowadzała, a nawet jeśli ja tego chciałam to pozostawiał mi otwartą furtkę abym w każdej chwili mogła wrócić. Moje serce złamało się na kawałki, był idealnym chłopakiem a ja nie potrafiłam tego docenić.

- Apartament Clifforda, czy przedmiejskie bezguście? - Spytał siedzący za kierownicą Michael. Przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią. Wiedziałam gdzie chcę jechać, pytanie brzmiało czy on chce mnie teraz widzieć. Może potrzebuje chwili spokoju? Każdy człowiek spędzający ze mną czas zasługiwał na odpoczynek. Nie chciałam jednak spać bez niego, nie kolejną noc.

- Do was. - Mruknęłam chowając klucze do torebki. Zadowolony odwiózł najpierw Calum'a a później razem znaleźliśmy się w mieszkaniu na ostatnim piętrze. Niepewnie weszłam do środka jakbym spodziewała się że mnie wygoni, ale Ashton nie znajdował się w zasięgu wzroku, wyraźnie zaś słychać było laną w jego łazience wodę. Weszłam do sypialni siadając na łóżku. Najlepiej będzie jeśli spytam się go czy mam rozkładać kanapę czy nie. Wpieprzanie mu się tutaj po takich rozmowach byłoby nietaktowne. Samo przyjście mogło nie być najlepszym wyjściem. Przestałam żałować dopiero, gdy drzwi się uchyliły a z pomieszczenia buchającego parą wyszedł on. Z mokrymi włosami, świecącymi na torsie kropelkami, okryty jedynie przewiązanym w biodrach ręcznikiem. Warto było narazić się na wyrzuceniem aby zobaczyć go całej okazałości.

- Cieszę się, że przyszłaś i tak zachłannie na mnie patrzysz. Nie wiem jednak czy mam się pozbywać ręcznika i kłaść z tobą do łóżka, czy jesteś tu tylko po to aby zabrać resztę swoich rzeczy. Sam skłaniałbym się ku pierwszej opcji, ale postanowiłem, że przestaję cię do czegokolwiek zmuszać. - Powiedział stając nade mną ze swoim chłopięcym uśmiechem. Nie mogłam się od niego odsunąć choćbym chciała. Niezależnie od wszystkiego ja byłam kobietą a on cóż.. był sobą. To zawsze wystarczyło. - Mogę ci też zaproponować zwykły sen, bo wyglądasz na strasznie zmęczoną, a ja z chęcią spędzę całą noc po prostu mając cię przy sobie. - Zawsze wiedział czego potrzebuje. Podniosłam się, zsunęłam ubranie, założyłam jego koszulkę i położyłam się na swojej części. Ashton w tym czasie założył bokserki i zniknął na chwilę porozmawiać z przyjacielem. Gdy wrócił schował mnie w swoich ramionach pozwalając abym spokojnie zasnęła wsłuchując się w jego bicie serca. Dzięki temu obudziłam się wyspana jak nigdy. Otworzyłam oczy zauważając, że wstałam przed budzikiem, albo wcale go nie ustawiłam i Calum właśnie klnie, że zapomniałam o pracy. Telefon pokazał jednak siódmą trzydzieści. Nie mając więc nic pilnego na głowie, nieśpiesznie odwróciłam się na drugi bok łapiąc wzrok Ashton'a. Zaspany, z workami pod oczami, ale uśmiechnięty od ucha do ucha. Mój. Przysunęłam się nieco bliżej delikatnie go całując, po czym ułożyłam się na plecach czując jego dłoń lądującą na moim brzuchu i delikatnie przejeżdżającą po nim opuszkami palców.

- Kiedy pokażesz mi swój tatuaż? - Odezwał się z lekką chrypką. Spojrzałam na niego zdezorientowana.

- Naprawdę, twoją pierwszą myślą z samego rana jest mój nowy nabytek? Jeśli liczysz na to, że się teraz rozbiorę, to niestety, mój drogi, jesteś w wielkim błędzie. Mam jakieś czterdzieści minut zanim przyjedzie po mnie Calum, a dobrze wiesz, że on nie lubi czekać. Lecę pod prysznic..

- Mogę iść z tobą i tak muszę się umyć, a ty możesz mi w tym pomóc.

- Byłoby cudnie, ale zapewniam, że jakbym się do ciebie przykleiła to żadne z nas nie poszłoby do pracy. Właśnie, nie masz na co czekać, firma bez właściciela to nie firma! Łazienka tamtego lenia z pewnością jest wolna, więc ruszaj podbijać rynek budowlany w tym mieście. - Klepnęłam go w tyłek i wstałam nie mogąc oderwać od niego wzroku. Naprawdę chciałabym z nim po prostu przeleżeć cały dzień, praca jednak wzywa.

- Już dzwoniłem, że dziś tam nie przychodzę.. - Zaczął a ja zatrzymałam się w połowie drogi. Uniosłam brwi, a on zrozumiał bezgłośne pytanie. - Diana wczoraj dzwoniła do mnie i prosiła o pomoc, żeby już wszystko zabrać i nareszcie mieć spokój, zostało tylko kilka krzeseł i kartonów, nie zajmie mi to z pewnością całego dnia więc odwiedzę później w pracy moją dziewczynę i spędzę z nią trochę czasu. O ile będzie chciała..

- Calum cały czas zapisuje się do pracy, aby nie targać tego wszystkiego? Chłopak jest sprytniejszy niż mogłoby się wydawać, a ty proszę bardzo, droga wolna. Tylko niczego sobie nie ponaciągaj, ja cię masować nie będę, a wątpię aby Diana była do tego chętna. - Mrugnęłam do niego i zniknęłam w łazience. Oczywiście, że wyobraziłam sobie, jak się o niego troszczy. W głowie pojawiła mi się masa scenariuszy, a nad nimi wielkie, pomarańczowe światełko sugerujące zagrożenie, jednak nie mogłam oskarżyć przyjaciółki, nic nie zrobiła i nie zrobi. Niezależnie jednak od tego jak bardzo próbowałam to sobie uświadomić, walka była bezskuteczna. Do czasu aż moją uwagę przykuł siedzący przy blacie Michael. - Co się stało, że nie śpisz mając na drugą zmianę?

- Louis obudził mnie telefonem. Ponoć widział w środku nocy Jonathan'a, jak wracał na przedmieścia, jeszcze nie wie gdzie dokładnie, jednak ciekawostką było to, że nie był sam. Towarzyszyła mu blondynka, a przynajmniej tak mu się wydaje. - Blondynka? Abby zdecydowanie nie była blondynką, na dodatek nie odważyłby się zabrać jej w jakieś szemrane miejsca. Była kobietą z klasą, jakby zobaczyła z kim się zadaje, małżeństwo nie wchodziłoby w grę. - Niestety było za ciemno i jej nie rozpoznał. Obiecał jednak, że dowie się kim była i który chłopak rzucił się z łapami na Lisę. Myślę, że naprawdę może nam pomóc.

- Tomlinson? Oczywiście, że tak, o ile nie straci przy tym głowy. Dobrze wiesz jak źle może się to skończyć. Jonathan raczej nie ucieszyłby się mając kogoś od nas wśród swoich. Jak będziesz z nim rozmawiał to poproś ode mnie, aby trzymał się w bezpiecznej odległości. Żywy będzie bardziej użyteczny. - Powiedziałam nalewając sobie kawy. Minuty leciały nieubłaganie. Nim się zorientowałam, stałam opatulona ręcznikiem a do mieszkania wszedł Calum krzycząc na cały budynek, że powinnam czekać ubrana na dole, a nie naga w sypialni. Ashton był tym faktem nieco bardziej zadowolony. Rozsiadł się wygodnie na fotelu bezwstydnie pożerając mnie wzrokiem. - Odpowiedź brzmi nie, nie zostanę tutaj i nie, nie pozwolę ci oglądać jak się ubieram.

- Nie zadałem pytania, ale moja odpowiedź także brzmi nie, nie wyjdę. - Uparty jak osioł uśmiechnął się czekając. Nie dawał za wygraną, ja jednak też nie więc zabrałam rzeczy i słysząc krzyki Hood'a poszłam do łazienki. Pół godziny później stojąc pod drzwiami magazynu usłyszałam salwę przekleństw z ust przyjaciela. Byłam pewna, że zapomniał kluczy, jednak gdy podniosłam wzrok wszystko okazało się jasne. Czerwony napis "whore" [aut. dziwka/jak kto woli] zaszczycił całą metalową i kawałek betonowej powierzchni. Na szczęście farba była jeszcze mokra więc nie zastanawiając się nad tym zbyt długo zabrałam się za czyszczenie. Calum w tym czasie wykonał masę telefonów, nikt nie był tym zbyt zachwycony. Po kilkunastu minutach pozostał jedynie ledwo widoczny ślad, z głowy jednak nie udało mi się tego pozbyć tak łatwo. Już nie byłam tak pewna siebie. Czy przyjdzie mi płacić za kolejny błąd? Niewątpliwie.

- Jak wam idzie przeprowadzka? Zadowolony? - Spytałam, gdy zabraliśmy się za sprzątanie w barze próbując tym samym choć na chwilę odsunąć myśli zdenerwowanego Calum'a od Jonathan'a. - Muszę przyznać, że nie ładnie tak zostawiać ze wszystkim swoją dziewczynę. Praca pracą, a ona ma wszystko na głowie.

- Chciałem zająć się tym dopiero dzisiaj, dlatego wziąłem wolne, abyśmy mieli spokój i powoli tym wszystkim się zajęli. Mamy na to prawie miesiąc, ale ona jest w gorącej wodzie kąpana i na nic nie chce czekać. Skoro woli załatwiać takie rzeczy za moimi plecami to stwierdziłem, że nie będę się narzucał. Dobry ze mnie chłopak, co?

- Prawie lepszy od mojego, który właśnie cię wyręcza. - Zaśmiałam się podając mu kufel do wytarcia. Calum z pewnością zrozumiał, że to żart, jednak wyglądał na zaskoczonego.

- Naprawdę poprosiła, Ashton'a? Shay, przepraszam. Tłumaczyłem jej i specjalnie wysyłałem numery do znajomych którzy mają wolne i za piwo z pewnością jej pomogą, ale zamiast mnie posłuchać musiała zawracać tyłek zarobionym. Już wczoraj Ashton nie powinien brać wolnego tylko dlatego, że ona ma takie zachcianki. Ma swoją firmę, to nią powinien się zajmować a nie moim mieszkaniem. Dziś z nią porozmawiam, obiecuje.

- Cal! Przestań, gdyby nie chciał nie zgodziłby się zapewniam, a taka przeprowadzka to dla niego żaden wyczyn. Z resztą może kilka dni wolnego od zgiełku w pracy mu się przyda, w końcu i tak by wziął urlop, a w ten sposób przynajmniej się nie leni. Nie marudź, ty też byś mi pomógł jakbym poprosiła. Znaczy się, nie radziłabym ci kiedykolwiek odmawiać..

- Zawsze ci pomogę. Chodzi tylko i wyłącznie o to, że mówi jedno a robi drugie. Z kupnem tego mieszkania też cholernie się pośpieszyła, jakby się paliło. Oczywiście, że się cieszę, że chce ze mną zamieszkać, zwłaszcza teraz jeśli Jonathan jest w mieście, dobrze będzie mieć ją na oku, ale jeszcze kilka tygodni temu wyglądało to inaczej. Rozmawialiśmy, że nie będziemy się spieszyć, że powoli coś znajdziemy i zaczniemy się zadomawiać. Wy z Ashton'em jesteście ze sobą już dwa lata, znacie się na wylot i nikt nie wyobraża sobie was z kimkolwiek innym, ale my? - Oparł się plecami o bar wlepiając ślepo wzrok w butelki. Minęły miesiące od kiedy ostatni raz tak szczerze o sobie opowiadał. - My jesteśmy ze sobą dopiero osiem miesięcy, znacznie się od siebie różnimy i w wielu kwestiach nie potrafimy dojść do porozumienia. Diana zgadza się abyśmy zamieszkali ze sobą po rocznicy, jak uda mi się odłożyć jakieś poważniejsze pieniądze, po czym tydzień później informuje mnie, że znalazła doskonałe mieszkanie i musimy je kupić bo ktoś zawinie nam je sprzed nosa. Zawsze się na wszystko zgadzałem, ale nie wiem czy będę mógł to robić wiecznie.

- Jest w tobie zakochana, chce związać z tobą twoją przyszłość, to normalne.

- Ty się nie spieszyłaś z przeprowadzką, a niewątpliwie kochasz Irwin'a. Ja boje się, że coś spieprzymy, sprzeda swoje mieszkanie, ja swoje i po każdej kłótni trzaśnie drzwiami i wyjdzie.. tylko gdzie pójdzie? Wiesz jaka jest nerwowa, jeśli w środku nocy gdzieś zniknie..

- Nie zniknie, nie pójdzie, niczym nie będzie trzaskać.

- Będzie, zawsze to robi. Gdy była u mnie i coś się jej nie spodobała, nawet się nie żegnała, ale wtedy miała swoje miejsce. Myślę, że nie jest jeszcze na to wszystko gotowa, a nawet jeśli to ja nie mam pewności czy damy sobie radę.

- Kochanie, nikt jej nie ma, ale powinieneś docenić, że chce spróbować i traktuje to wszystko poważnie. Niezależnie od tego jak się pokłócicie zawsze wróci, albo trafi do mnie. Bywa porywcza, ale nie nieodpowiedzialna. Z resztą, nie będziecie się kłócić, dobrze wam ze sobą i tak będzie nadal, mówię ci. - Powiedziałam i złapałam go za policzki lekko ściskając. - Uśmiechnij się, robaczku. Wiem, że się stresujesz, każdy tak ma.

- Ty się nie zastanawiałaś o ile dobrze słyszałem.

- Ja do tej pory nie wiem czy to był dobry pomysł, czy to przeprowadzka na stałe, czy tylko na okres pobytu Jonathan'a w mieście. Widzisz, nasz związek też nie jest tak dobry jak ci się wydaje. Nawet my się czasem nie potrafimy się dogadać. Pewnie częściej niż wy.

- Próbujesz mnie pocieszyć?

- Nigdy w życiu, nie mam powodu aby to robić. - Poczochrałam jego włosy i ruszyłam w stronę pierwszych klientów. Wśród nich pojawił się także przyjaciel, którego rzadko można spodziewać się o tak wczesnych godzinach. - Jack, podać ci coś? - Spytałam stając naprzeciw niego. Uśmiechnął się opierając ręce na blacie.

- Możesz w moim imieniu podziękować Ashton'owi który zaprosił mnie na oficjalną rozmowę o pracę abym w końcu mógł zacząć tam pracować, po czym sam się nie pojawił. - Kiwnął głową na beczkę. - Niby dżentelmeni piją po dwunastej, ale jako bezrobotny nie muszę przejmować się zasadami. - Mruknął a mi zrobiło się go żal. Ashton nie miał w zwyczaju łamać obietnic, tym bardziej tych składanych najbliższym. Diana naprawdę była ważniejsza niż praca przyjaciela? Jeśli tak to co jeszcze spadło w jego hierarchii wartości?
__
jest mi przykro, piąty rozdział żadnego komentarza, nikomu nic się nie podoba, dajcie mi chociaż znać, że marnuje czas, zrozumiem jeśli jest do dupy, naprawdę. 

czwartek, 23 lipca 2015

|chapter.four| home.

there is a house in new orleans they call the rising sun 
song: animals - house of the rising sun
Zdenerwowana jednym mocnym pociągnięciem rozsunęłam zasłony. Zmęczenie i plan o ponownym zakopaniu się w pościeli rozpłynął się w powietrzu. Pojawił się za to nowy, a raczej odrodził ten sprzed kilku miesięcy który raz a dobrze powinien pomóc na wszystkie boleści związane z przeszłością, a przynajmniej zatliła się ku temu iskierka nadziei. Nie chcąc aby zgasła ubrałam szybko sweter sięgający do połowy uda, robiący za sukienkę i wyszłam zastając w salonie przyjaciół. 

- Która z pań opiekunek ma ochotę mi potowarzyszyć? - Spytałam łapiąc za torebkę i przewieszając ją przez ramię. Calum zerwał się z miejsca, minął mnie i zatarasował drzwi. - Zapytałam który z was idzie, jeśli żaden, to naprawdę dam sobie radę. Zejdź mi z drogi i proszę nie marudź później, że to ja nie chciałam współpracować.

- Gdzie masz się niby zamiar wybrać? Ashton powiedział, że krótko spałaś, może zamiast wycieczek powinnaś się jeszcze położyć? - Odezwał się Alex z trudem odrywając wzrok od telewizora. Próbując powstrzymać się od śmiechu usiadłam na podłodze i zabrałam się za zakładanie adidasów. - Co w tym śmiesznego?

- Chociażby to, że wspaniały Ashton pozostawił wam jakieś wytyczne. Mówił coś więcej, np. jeśli tak to kiedy i co mogę zjeść na śniadanie, jak mam się ubrać na dwór i kto mi cholera jasna pomoże odrobić lekcje? To miłe, że się o mnie troszczycie, ale nie jestem dzieckiem, wiem, że wynajął was abyście mieli mnie na oku ale nikt nie wspominał, że mam przy okazji jakiś pieprzony areszt domowy. Tak więc pytam po raz ostatni, kochani: kto idzie ze mną? - Podniosłam się z podłogi i spychając Hood'a z drogi złapałam  za klamkę. Gaskarth posłusznie wyłączył telewizor.

- Jak sobie pani życzy. Pojedziemy moim, o ile pozwolisz. - Założył kurtkę i obydwaj wyszli ze mną z mieszkania. Zamknęłam drzwi nie zamieniając z nimi słowa aż do dotarcia do samochodu. Gdy usiadłam na tylnym siedzeniu i posłusznie zapięłam pasy Alex odezwał się ponownie. - Gdzie w takim razie sobie życzysz? Może najpierw śniadanie?

- Może jednak nie. Zacznijmy od Diany, są sprawy ważne i ważniejsze. - Mruknęłam z dość sztucznym uśmiechem wbijając wzrok w szybę. Może nie powinnam być na nich zła, to nie był ich pomysł aby mnie niańczyć, jednak zdecydowanie zbyt poważnie do tego podeszli. Zamiast nad tym rozmyślać skupiłam się na widokach. Zazwyczaj tętniące życiem centrum było prawie opustoszałe, ludzie o tych godzinach ledwo wychylali się z mieszkań, a ich życie opierało się na trasie między pracą a cichym kątem. Od poniedziałku do piątku nie było żadnego zajęcia na odreagowanie stresu związanego z walką o przetrwanie dla zwykłych szarych ludzi. Może właśnie dlatego, turnieje w klubie cieszyły się taką frekwencją. Z pewnością dawały chwilę na oderwanie się od tej rzeczywistości. 

Gdy zatrzymaliśmy się pod dość starą kamienicą Alex wyrzucił mnie z Calum'em pod drzwi studia. Sam pojechał nieco dalej szukać miejsca parkingowego. Zapowiadająca deszcz pogoda nie pozwoliła nam poczekać na niego na zewnątrz, więc weszliśmy do środka w którym cicho, echem roznosił się kawałek the neighbourhood. Przywitał nas więc Jesse Rutherford śpiewający o zdradzie i Diana Carlile nieco zdezorientowana lecz ciepło uśmiechająca się zza lady. Pracujący tu Zach i Ann obijali się przy kawie, Hood dość szybko do nich dołączył zabierając kubek swojej dziewczyny. 

- Nie spodziewałam się, że zobaczę was tu z samego rana. Calum wyrwał cię z łóżka aby poprawić swoje cuda, czy co? Michael mówił mi o tym co się stało w nocy, cieszę się, że nie jesteś sama.. - Powiedziała wstając z miejsca, a ja zastanawiałam się czy poinformował ją o kartce, czy samochodzie. W tym samym momencie Alex przeszedł przez próg automatycznie przyglądając się wzorom na ścianie. - O proszę, to który z was ma zamiar usiąść na fotelu? - Spytała spoglądając na chłopaków. 

- Ja. - Odezwałam się odkładając torebkę za ladę i ruszając w głąb studia aby zająć odpowiednie miejsce. Nie musiałam się odwracać aby wiedzieć, że wzrok całej trójki utkwił w moich plecach. Jako jedyna nie miałam żadnego tatuażu, ale nic nie trwa wiecznie więc i to musiało się w końcu zmienić. - Diana, jeśli nie chcesz tego zrobić zrozumiem. Jestem przekonana, że ktoś z twoich współpracowników się mną zajmie. 

- Shay, co żeś znów wymyśliła co? - Spytał Alex stając obok mnie i krzyżując ręce na piersi. Znów ten tępiący wzrok. No tak, przecież jestem nieodpowiedzialna. To może nie miało stać się dziś, ale było jedną z dokładniej przemyślanych decyzji w moim życiu i zdecydowanie jedną z właściwszych. Z pewnością nie do pożałowania. - Rozmawiałaś może o tym z Ashton'em?

- O przepraszam, on też ma tatuaże i żadnego z nich mu nie zabroniłam.

- Jasne, ale o każdym cię poinformował. Może nie zdajesz sobie sprawy, ale o takich sprawach rozmawia się ze swoim partnerem. To już nie zejdzie. Chyba ma prawo wiedzieć, zanim do czegokolwiek dojdzie. Przynajmniej tak mi się wydaje..

- Alex, ja nie zmieniam płci, nie lecę w kosmos, robię tylko tatuaż. - Powiedziałam posyłając mu zawiedzione spojrzenie. Co jak co, ale po nim spodziewałabym się więcej zrozumienia. Pech chciał, że odpowiedział takim samym, uświadamiając mi tym samym, że może mieć trochę racji. Szlag by go. - Pewnie jest na jakimś spotkaniu, więc pozwól, że wyślę mu wiadomość. - Mruknęłam. W jego oczach błysnęła satysfakcja ze zwycięstwa. Podwójny szlag by go.

Od: Shay
Do: Ashton
Treść: Jestem u Diany, tym razem to ja siadam na fotelu. 

W głowie kłębiła mi się tylko jedna myśl: oby nie miał czasu odpowiedzieć, oby nie miał czasu odpowiedzieć. Oczywiście, że miał, zawsze znalazł go dla swojej nieodpowiedzialnej i narwanej dziewczyny. Tyle, że w przeciwieństwie do mnie nie gustował w wiadomościach. Rozległ się dźwięk dzwonka.

- Widzisz, nie ma spotkania. - Powiedział Alex. Bez zawahania wystawiłam mu środkowy palec. Wszyscy mają mnie za dziesięciolatkę, jednak Ashton był jedyną osobą której opinią na ten temat bym się przejęła, dlatego nie chciałam mu nic mówić. Byłam przekonana, że chce tego. 

/- Po co? - Spytał, gdy tylko nacisnęłam zieloną słuchawkę.

- Miło cię słyszeć i dowiedzieć się, że masz dziś na tyle spokojny dzień, że możesz ze mną porozmawiać. - Odpowiedziałam wlewając w to śmiertelną dawkę sarkazmu. 

/- Tak się składa, że mam co robić, własnie jestem zasypany papierami, ale moja dziewczyna wpadła na genialny pomysł wytatuowania sobie czegoś nieprzemyślanego tylko dlatego, że ma taką zachciankę, bo nudzi jej się w domu i musi mi zajść za skórę. Dla takich spraw z przyjemnością znajdę chwile. - W tym momencie miałam ochotę nacisnąć czerwoną słuchawkę i dać sobie z nim spokój. Nic miłego i tak nie powie. - Powiesz mi więc po co? 

- Miałam to w planie, gdy odbierałam telefon, ale mój chłopak okazał się egoistycznym dupkiem, a to strasznie męczące i z każdą sekundą odechciewa mi się z nim rozmawiać. Na dodatek właśnie mnie olśniło. Mam dwadzieścia lat, a Diana nie ma całego dnia aby nade mną sterczeć. Dlatego, pozostawię cię z domysłami tak jak ty mnie z nerwicą, okej? - Rzuciłam z wyrzutem i się rozłączyłam. Z pewnością spokojny pan prezes nie był z tego powodu zadowolony bo po kilku minutach nim zdążyłam porozmawiać z przyjaciółką zadzwonił po raz kolejny. Jeśli liczył, że odbiorę, to znał mnie gorzej niż myślałam. Zareagowałam dopiero gdy usłyszałam dźwięk wiadomości. 

Do: Shay
Od: Ashton
Treść: Rób co chcesz, jak zwykle. 

Tego się trzymałam tłumacząc mój pomysł Dianie. Calum próbował podsłuchiwać, wychylając głowę zza kurtyny. Chyba stresował się reakcją Ashton'a bardziej niż ja. Poradzi sobie z tym, nie ma innego wyjścia. 

- Jesteś pewna? - Spytał. Przytaknęłam ściągając z siebie sweter i pozostając w samej bieliźnie. - Skoro tak to trzymam kciuki, a my poczekamy za parawanem, tak chyba będzie lepiej. - Uśmiechnął się, puścił mi oczko i zniknęli. Została niepewnie uśmiechająca się przyjaciółka. Jedna z trzech osób którym bym zaufała w tej sprawie, pozostałe jednak z pewnością odwiodłyby mnie od tego pomysłu. 

- W takim razie do roboty, kochanie. - Zasunęła z siebie bluzę pozostając w samej koszulce na ramiączkach. Tego dnia po sześciu godzinach istnego cierpienia moją bliznę zakrył magiczny feniks. Zmęczona, obolała i owinięta folią nasunęłam na siebie sweter. Chłopcy w tym czasie zakłócali pracę Ann wyciągając jej klienta i pokazując swoje dzieła. Alex zdecydowanie miał ich najwięcej i był z każdego równie dumny, a młody mężczyzna piekielnie zafascynowany. Cóż to potrafi zrobić wrażenie, tym bardziej gdy jest się w takim miejscu po raz pierwszy. Mimo, że przychodziłam tu do tej pory tylko na kawę, od razu potrafiłam rozpoznać dla kogo będzie to początek przygody z tatuażami. Niespełna osiemnaście lat, zestresowany jak diabli i zadający masę pytań. Nikt, nigdy nie powinien dopytywać się o poziom bólu kogoś kto gardzi bezpieczeństwem i większość życia spędza w szpitalu. Z własnej głupoty. 

- Zapisz Shay za dwa tygodnie, aby dokończyć to cudo, Ann. - Powiedziała Diana spoglądając na zegarek. Z dziewiątej zrobiła się piętnasta, więc kończąc zmianę zabrała swoje rzeczy i pożegnała się ze współpracownikami. Wszyscy wyszliśmy z budynku czekając na Alex'a. - Mam nadzieję, że ci się podoba..

- Stresujesz mnie tym, że denerwujesz się bardziej niż ja. Możesz być pewna, że nie przyszłabym tu gdybym nie wierzyła w twoje umiejętności. Wiem, na co cię stać. - Zapewniłam i wsiadłyśmy do samochodu Gaskarth'a. Spoglądając na zegarek wspólnie stwierdziliśmy, że nie ma co się rozjeżdżać do domów skoro przed czwartą i tak wszyscy powinniśmy być w barze. Nie ominęła nas jednak kłótnia dotycząca obiadu. Wszyscy chcieli co innego, a skończyło się jak zwykle. Najwidoczniej ograniczony do wyboru pizzy kierowca za każdym razem miał miażdżącą przewagę w podejmowaniu decyzji. Cóż, póki nie mam samochodu, nie mam też prawa głosu.

Przyjechaliśmy piętnaście minut przed czasem, a bar już świecił pustkami nie licząc dziewięciu skupionych osób siedzących przy kilku stolikach. Lisa, Liam, Harry, Jack, Michael, Ashton, Niall i Luke wyglądali jak marna podróba mafii. Pomyśleć, że ludzie naprawdę potrafili tak o nas myśleć, patrząc na te zazwyczaj rozanielone twarze. Dziś jednak żadne z nich nie było do siebie podobne. Nie poznawałam swoich najlepszych przyjaciół. Najbardziej zaskakujący był jednak widok Louis'a. Najlepszy przyjaciel Harry'ego wyprowadził się z miasta gdy robiło się gorąco rok temu. Reszta ufała mu, lecz nie znała zbyt dobrze, uchodził za dobrego chłopca z wyższych sfer unikającego zamieszania, dlatego nikt nie miał mu za złe że zwiał. Wręcz przeciwnie, Calum sam mu to doradzał. To nie była jego sprawa, aby się w to mieszać. Więc co tym razem skłoniło go aby się pojawić? Chyba, że znów trafił tu w nieodpowiednim momencie.

Nie dane mi było o to spytać, ponieważ Diana wniosła "obiad" wywołują chociaż chwilową poprawę nastroju. Mój apetyt jednak przepadł, a skóra na plecach swędziała jak cholera. O mętliku w głowie nie wspomnę. Jedzenie było dość nisko na mojej dzisiejszej potrzeb. Chciałam mieć pewność choć jednej rzeczy, choć jednej sprawy. A zamiast tego czułam się jak psychicznie chora. Na dodatek mój chłopak zajmujący miejsce naprzeciw mnie zdawał się nie zwracać na mnie uwagi. Świetnie, nie wiem kto w tym momencie był bardziej urażony. Ja, tym że jest chamski, czy on, tym że go nie słucham. Jedno jest pewne, żadne z nas nie miało ochoty o tym rozmawiać.

- Zacznijmy od tego co wiemy, bo szybko zleci. - Spróbował zażartować Michael wstając z miejsca. Reszcie nie specjalnie dopisywał humor. - Więc tak, wiemy, że Jonathan jest w mieście od soboty dzięki odwiedzinom u Diany i że nie wyjechał bo był tutaj następnego dnia. W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin opłacone dzieciaki wybiły nam oko w magazynie, jakiś meksykanin próbował porwać dziewczynę Hood'a no i przebito opony w samochodzie Ashton'a. To raczej nie jest zbieg okoliczności, choć w stu procentach nie możemy przypisać tego jednej osobie. Obstawiam, że znajdzie się kilka takich co nie specjalnie pałają do nas sympatią. - Kolejna, nieudana próba rozładowania napięcia. - O kolesiu wczoraj nie możemy powiedzieć za wiele z pewnością nie ułatwił nam sprawy w kółko powtarzając nazwisko panny Shay..

- Był tam z wami dobre dwie, jeśli nie trzy godziny. Jeśli zorientowaliście się, że nic wam nie powie, to co wy tam z nim dalej robiliście? - Spytała Diana przytulająca się do swojego chłopaka.

- Powiedzmy, że Irwin przez cały ten czas próbował dać mu do zrozumienia, że "O'Malley" to nie jest jednak osoba z którą powinien zadzierać. Trochę mu to zajęło zanim zrozumiał, że nie chce już więcej powtórzyć tego nazwiska, także Ashton miał co robić. - Wywróciłam oczami wyobrażając sobie tą całą sytuację. Chłopak siedział tam obrywając za to, że nie miał jak im pomóc. Całkiem dobra opcja. - Cała ta sytuacja pokazuje nam, że jeśli ma to związek z Jonathan'em to koleś nie jest zbyt blisko swojego szefa skoro nie wie jak wygląda Shay. W skrócie nie wiemy nic, ani gdzie jest, co robi i czy ma jeszcze jakieś niespodzianki. Równie dobrze może chcieć nam tylko zagrać na nerwach.

- Całkiem nieźle mu to idzie, ale w końcu go znajdziemy. - Powiedział Harry bujając się na krześle. - Dziewczyny niech chociaż spróbują na siebie uważać i nigdzie się nie wychylać.. - Ciągnął spoglądając na mnie. Naprawdę, kurwa, naprawdę? Nawet on? - ..choć wątpię aby próbował czegokolwiek w miejscu publicznym. Zawias chyba nadal nad nim wisi także powinien trzymać się z daleka..

- Nie tylko nad nim. - Wtrącił się Alex wlepiając wzrok w Michael'a. - Powtórzyłem to raz i powtórzę drugi, masz trzymać się od Jonathan'a z daleka i nie robić nic głupiego. Ja wiem, że to trudne w twoim przypadku, ale nie zmuszaj mnie do użycia siły. Nie będę cię ukrywał przed policją, w końcu i tak cię znajdą, a nie chcę cię odwiedzać za kratami. Na twoim miejscu też bym uważał, mógłbyś tam wzbudzić dość spore zainteresowanie..

- Wszyscy mają mieć oczy dookoła głowy. - Przerwał Calum wiedząc do czego zmierzał monolog Gaskarth'a. - Telefon ma być pod ręką, zawsze. Ja i Alex nie mamy jak na razie żadnej dodatkowej roboty, także w razie potrzeby jesteśmy do usług. Michael, Ashton i Harry zawsze są w centrum, także dzwońcie do tego kto jest najbliżej.

- Może ja mogę pomóc. - Niespodziewanie odezwał się zestresowany Louis. - Spędziłem trochę czasu na przedmieściach i poznało się kilka osób które prowadzą interesy i ze mną i z Jonathan'em. Nie wiem czego one dokładnie dotyczą i jaki jest stopień zaangażowania moich znajomych w jego sprawy, ale jeśli chcemy dowiedzieć się czegokolwiek, to najlepiej zacząć tam i to jak najszybciej póki nikt z nich nie kojarzy mnie z wami. Oczywiście, nie twierdzę, że od razu wszystko wyśpiewają..

- A niby dlaczego chcesz nam pomóc? Louis, oczywiście każdy z nas to docenia, ale nie powinieneś się w to wszystko pchać. Ta sprawa w żadnym wypadku cię nie dotyczy, a sposób w jaki chcesz się przydać jest zbyt ryzykowny. Nie możesz się narażać bez powodu. - Powiedział Alex jakby przez cały ten czas czytał mi w myślach.

- Mam powód. Zrozumiałem, że zachowałem się jak szczeniak zostawiając was z tym. Może nie znałem was za długo, ale pozwoliliście mi tu pracować, przyjęliście mnie do swojego klubu, a ja spieprzyłem gdy tylko cokolwiek zaczęło się dziać. Wiedząc wtedy, co tu się dzieje, kto z was po raz kolejny trafia do szpitala, czułem, że zrobiłem źle ale było już za późno aby to naprawić. Zacząłem kręcić się w miejscach do których wcześniej bym nie poszedł i dziś rano, po roku usłyszałem o tym co się tu dzieje. Wiadomości o wybitym oknie i pobiciu roznoszą się z prędkością światła i to była.. jest dla mnie szansa aby chociaż spróbować nadrobić zaległości i zachować się tak jak powinienem.. - Zaczął wstając z miejsca. Nie tylko jego wygląd się zmienił, owszem niegdyś barwną garderobę zastąpiła czerń, a skórę pokryło klika tatuaży, ale to jego postawa przeszła drastyczną przemianę. Był pewny siebie, jak nigdy i mimo iż może nie powinniśmy mu zaufać poczułam, że nie mamy innego wyjścia. Między nami stworzyła się jakaś więź, to pewnie nieodpowiedzialność tak łączy ludzi. Bo niezależnie od tego jak bardzo chciał nam pomóc, zachowywał się irracjonalnie. Każdy z nas wiedział z czym wiąże się węszenie w cudzych sprawach i co męska część klubu zrobiłaby gdyby ktoś taki znalazł się u nas. - Jeśli czegokolwiek się dowiem, dam wam znać, ale tak jak mówię to może być kwestia dni, nie godzin. A teraz wracam do pracy zanim mnie z niej wyrzucą. - Pożegnał się i wyszedł, a wszyscy poczuli, że stając po naszej stronie cholernie sobie szkodzi.

- Dobra, to powinno nam na dziś starczyć. Shay, Calum i Harry zostają na zmianie, a reszta może się zawijać, jeśli nie chce do nich dołączyć. Jestem przekonany, że macie lepsze zajęcie na ten wieczór. Diana, my z Ashton'em zapraszamy cię na kolację, bo póki co nie ma nam jej kto niestety zrobić. - Zaśmiał się Michael biorąc swoją kurtkę. - Przekimasz na kanapie, państwu Gaskarth przyda się trochę samotności. - Zabrał przyjaciółkę od jej chłopaka i ruszył do wyjścia. Irwin poszedł za nim nawet na mnie nie spoglądając. Świetnie, jak chciał abyśmy zachowywali się jak gówniarze, proszę bardzo. Na szczęście Hood zawsze samą swoją obecnością potrafił mi poprawić humor.

- Ruszaj dupę, nie ma przebacz. - Pchnął mnie w stronę blatu, przez przypadek uderzyłam o jednego z pochodzących tam klientów. Grzecznie przeprosiłam posyłając przyjacielowi mordercze spojrzenie. Jeszcze trochę i zmuszę ich aby mnie czegoś nauczyli. Wtedy przestaną mi podskakiwać. To, że jestem mniejsza nie znaczy, że jestem także słaba. Z tych mięśni da się coś jeszcze wyrzeźbić. Gdybym mu to powiedziała pokładałby się ze śmiechu do końca zmiany, lecz ja naprawdę zaczynałam się zastanawiać nad zapisaniem się na coś takiego. Poprawiłabym swoją nad wyraz nędzną kondycję, która może mi się przydać. Zamiast niej miałam uporczywe burczenie w brzuchu. Ostatni kawałek hawajskiej pizzy spoglądał w moja duszę. - Częstuj się. - Powiedział podsuwając mi go pod nos. - Gorzej nie będzie.

- Wal się. - Mruknęłam i wgryzłam się w nią. Dzięki temu praca powoli zaczęła jakoś mijać. Na dodatek było całkiem spokojnie. Żadnych bójek, wybić, włamań, krzyków, jak dawniej, aż chciało się tu siedzieć. Nawet twarze stałych klientów napawały ulgą. Do czasu aż przez próg przemknęła kobieta. Kolejna niespodzianka tego dnia usiadła przy barze uśmiechając się od ucha do ucha, na szczęście była całkowicie niegroźna.

- Abby. - Zaczęłam podejrzliwie, zbliżając się do niej. - Co cię tu sprowadza?

- Chciałam zaprosić na kolację moją młodszą siostrzyczkę, która od kilku miesięcy nie raczyła dać znaku życia. - Jeśli kiedykolwiek stwierdziłam, że to ja jestem najgorszym kłamcą, cofam to. Sama się nie odzywała, nie wspominając już o propozycji spotkania od czasu mojej przeprowadzki. Dwa lata, nie kilka miesięcy. Jest ostatnią osobą w której tęsknotę uwierzę, choćbym się starała. - Myślałam, że mogłybyśmy spędzić trochę czasu razem.

- Od kiedy chcesz ze mną spędzać czas?

- Od kiedy zrozumiałam, że jesteś moją jedyną rodziną. Zmarnowałyśmy już zbyt wiele czasu na kłótnie i nieporozumienia, nie uważasz?

- Kłótnie to znaczy wyzywanie mnie od zatruwającej ci życie szmaty, a nieporozumienia to momenty w których twoja ręka omsknęła się i przypadkowo uderzyła mnie w twarz? O tak, zmarnowałyśmy na to tylko dwa czy trzy lata.

- Shay, nie twierdzę, że byłam idealną..albo chociaż dobrą siostrą, ale pamiętaj, że w jednej chwili zostałam nie tylko nią, ale i opiekunem. Nie nadawałam i może nigdy nie będę nadawać się na rodzica, co nie znaczy, że nie żałuję. Trochę to zajęło..

- Trochę za długo.

- Nie mów tak, nie naciskam, ale zastanów się nad tym, proszę. Byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie gdybyś pojawiła się jutro wieczorem w domu. - Powiedziała podnosząc się z miejsca. - Mam nadzieję, że do zobaczenia. - I wyszła. Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi obok mnie znalazł się i Styles i Hood przecierający oczy ze zdziwienia. Znaleźli się, komicy, jakby sam fakt, że tutaj przyszła nie był wystarczającym żartem.

- Niech mnie piorun trzaśnie. Czy to przypadkiem nie była sama Abby O'Malley? Muszę przyznać, że jak na trzydziestkę wygląda lepiej niż niejedna nastolatka.. - Mruknął Calum biorąc do ręki kufel i zaczynając go wycierać.

- No na twoim miejscu, modliłbym się aby to było genetyczne. - Dodał Harry. Posłałam im zniesmaczone spojrzenie i przepchnęłam się do klientów. Ostatnie o czym miałam ochotę rozmawiać to wygląd mojej siostry, a już z pewnością nie z nimi. - Czego kobieta z wyższych sfer szukała w naszej melinie? - Tak, "melina" była najczęściej używanym  przez nią słowem do opisania mojej życiowej inwestycji.

- Czyżby nie mogła odwiedzić swojej siostry, tak po prostu, bezinteresownie? - Echem rozniósł się ich śmiech. Fakt, sama nie wierzyłam w te słowa. - Zaprosiła mnie na kolacje, żeby naprawić nasze rodzinne stosunki. Zadośćuczynieniem za wszelkie krzywdy będzie żarcie, całkiem przyzwoicie, czyż nie? - Śmiech nie ucichł. W sumie, to też nie zabrzmiało zbyt realistycznie. - Tym razem nie żartuje, ma nadzieje, że ją uszczęśliwię i się pojawię.

- I co? Spełnisz jej marzenie?

- Nie oszukujmy się, ani mi, ani jej nie jest to potrzebne. - Podałam klientowi piwo i oparłam się plecami o blat. - Cholernie ciekawi mnie jednak powód. Musi jakiś być skoro pofatygowała się tutaj, takie jak ona zawsze mają coś w zanadrzu. Ale zamiast zawracać sobie nią głowę: zabierać się do pracy! - Zarządziłam odpychając ich od siebie. Tak też zrobiliśmy zamykając bar dopiero po trzeciej.

O dziwo, gdy trafiłam do mieszkania Ashton'a w którym nie specjalnie miałam ochotę spać, oni jeszcze byli na nogach. Cała trójka siedziała na kanapie pod kocem oglądając film. Prawdopodobnie komedie, bo śmiali się jak naćpani. Nie pomyślałabym, że dobry humor Irwin'a zaboli, aż tak bardzo. Niechętnie oderwali się od swojego zajęcia gdy weszłam do salonu. Pomachałam im na powitanie nie mając ochoty na rozmowę i zamknęłam się w sypialni, a później w łazience. Rozebrałam się i powoli pozbyłam folii. Lodowaty prysznic, szare mydło, maść. Powoli odhaczałam zalecenia przyjaciółki. Ubrałam swoją piżamę i wyszłam. Jakaś część mnie, gdzieś głęboko w środku miała nadzieję, że Ashton pojawi się i pozwoli mi przy sobie zasnąć. Druga zaś unosząc się dumą wolała nawet na niego nie patrzeć. Żadna nie spodziewała się Diany.

- Wszystko w porządku? - Spytała siedząc na łóżku. - Tak późno zamknęliście?

- Tak wyszło, w wakacje studenci chyba wolą siedzieć u nas niż latać po klubach. - Powiedziałam mijając ją i kładąc się na swojej stronie. Pościel nie była już tak przyjemna, a materac wygodny, gdy on nie leżał obok. - Tak czy inaczej, nie mam innych zajęć, więc mogę tam siedzieć i do rana.

- Nie, o ile będziesz wyglądać na tak zmęczoną jak teraz. Śpij spokojnie, a ja postaram się cię później nie obudzić..- No tak, Ashton z pewnością umówił się z nią, że zajmie kanapę. Dla wszystkich był miły, kochany przyjaciel. Sama nie pozwoliłabym jej tam spać, dlaczego się więc zdenerwowałam? - Oczywiście jeśli tobie to nie przeszkadza, mogę poprosić kogoś aby mnie odwiózł..

- Nie żartuj sobie, połowa łóżka jest twoja. - Uśmiechnęłam się, a ona wyszła. Po krótkiej walce samej ze sobą, czy pójść do niego i porozmawiać, czy nie w końcu zasnęłam. Tym razem, na szczęście, poranek był spokojny. Leniwie po dwunastej wysunęłam się z łóżka zauważając, że jestem, a przynajmniej powinnam być sama. Złapałam za gumkę, związując włosy i wyszłam z pokoju. Faktycznie, ani śladu po niańkach, bądź właścicielach. Zdezorientowana zrobiłam sobie herbatę i usiadłam na kanapie otulając się kołdrą pod którą spał mój chłopak. Pachniała nim, jednak po raz pierwszy zamiast przypominać mi tym o dobrych momentach, uświadomił mi jedynie, że nadal ze mną nie rozmawia. Zrezygnowana włączyłam pierwszy lepszy film próbując zabić trochę czasu, po nim wskoczyłam pod prysznic, posmarowałam swój tatuaż i ponownie owinęłam go folią. Ubrana w dres, pościeliłam kanapę, posprzątałam im nieco w mieszkaniu wstawiając przy okazji pranie i zabrałam się za robienie obiadu. Moje umiejętności kulinarne znacząco dobiegały od Clifforda, ale nikt się jeszcze nie otruł, a ja dzięki temu nie umarłam z nudów przed przyjściem Michael'a przed czwartą.

- Miło widzieć, że jednak umiesz posługiwać się kuchennym sprzętem, oszustko. - Wyśmiał mnie na samym wstępie opierając się ramieniem o ścianę. - Chyba częściej powinnaś zostawać tu sama skoro to jedyny sposób aby zmusić cię do roboty. - Dodał przyglądając się moim działaniom, gdy zdał sobie sprawę, że już kończę, wyciągnął dwa talerze i ustawił je na blacie kuchennej wysepki.

- Irwin jeszcze w pracy? - Spytałam, powinien już być.

- Nie był dziś w biurze, obiecał Dianie, że przewiezie jej rzeczy do ich nowego mieszkania. Nie mówili ci? - Umknęło im. Oczywiście, przyjaciółka już kilka dni temu podzieliła się nowiną, że w końcu znaleźli odpowiednie dla siebie miejsce. Nawet razem byłyśmy je oglądać przed kupnem. Nie wspomniała jednak, że potrzebuje pomocy. - Jak zjem to się do nich zbieram, musimy zająć się meblami, bo twój chłopak nie da sobie z nimi rady.

- Nie wątpię, siłaczu. - Mruknęłam. Nie tylko nasza relacja uległa zmianie, ale i same słowa "twój chłopak" nie brzmiały tak jak kilka dni temu. Z ust przyjaciela wydawały się obce. - Smakuje?

- Shay, widzę, że coś jest nie tak, pamiętaj, że złość piękności szkodzi i jeśli tylko chcesz możesz zabrać się ze mną, ręce do pracy zawsze się przydadzą.

- Posiedzę w domu, dobrze mi to zrobi, a ty wsuwaj. Potrzebujesz dużo siły, te meble naprawdę nie są najlżejsze, a wy.. cóż. - Skomentowałam przyglądając mu się z udawaną, nieco skwaszoną miną. Chciałam tam pojechać i im pomóc, jednak musiał być jakiś powód dla którego nie poinformowali mnie o tym wcześniej. Nie miałam zamiaru wpieprzać się tam gdzie mnie nie chcą. Michael szybko, wręcz za szybko opróżnił talerz i zniknął za drzwiami ze swoim chłopięcym uśmiechem. Po moim także ślad zaginął. Za to w głowie pojawiły się dwa wyjścia, albo będę siedzieć sama i użalać się przez cały dzień nad tym, że mój chłopak ma mnie w dupie.. albo. Przed oczami pojawił mi się obraz wyższej, lepiej obdarzonej brunetki z hollywoodzkim uśmiechem która zarządzała firmami farmaceutycznymi w okolicy. Tej wychowanej, odpowiedzialnej, niespełna trzydziestoletniej panny O'Malley. Jedynego ratunku na wtorkowy wieczór.

Nie chcąc pod żadnym pozorem robić z siebie ofiary, otworzyłam szafę zastanawiając się co będzie odpowiednie na taką okazję. W czym będę wyglądać z klasą, ale nie jak dziewczyna z prowincji. Chłopacy nie przywieźli do tego mieszkania zbyt wielu moich rzeczy, co znacznie ograniczyło wybór. Po kilkunastu minutach zdecydowałam się na krótki, biały top, tego samego koloru spodnie z wytartymi kolanami i długi, sięgający sprawie do połowy łydek bordowy sweter. Może nie narobię sobie wstydu w takim zestawie i nie dam jej powodu do obrabiania mi tyłka przez najbliższe lata. Chcąc się jeszcze podrasować, nieudolnie się pomalowałam i z ulgą zdałam sobie sprawę, że przynajmniej moje włosy nie wyglądają najgorzej. Spoglądając w lustro stwierdziłam za to, że wyglądam jak krasnal. Dobrałam więc jedyne buty na obcasie jakie były w moim posiadaniu. Czarne szpilki na nogach miałam raz, na pierwszej i ostatniej oficjalnej, wyjściowej randce z Ashton'em na której obydwoje stwierdziliśmy zgodnie, że nie jest to w naszym stylu, dodawały jednak skutecznie kilka niezbędnych centymetrów. Kapelusz, torebka, klucze i po sprawie. Można wychodzić. W myślach zapaliło mi się jednak czerwone światełko. Znów wychodzę nikogo nie informując dając im tym samym powód do obelg. Odpowiedzią na to było wyciągnięcie telefonu i wysłanie wiadomości do Ash.. do Calum'a.

Od: Shay
Do: Calum
Treść: Obiad u starszej O'Malley. Obym to nie ja była głównym daniem, trzymaj kciuki.

Zadowolona ze swojej jakby nie patrzeć dojrzałej postawy i pozbycia się poczucia winy znalazłam się na chodniku przy którym czekała zamówiona wcześniej taksówka. Miłemu panu podałam adres i w przyjemnej atmosferze dojechaliśmy na miejsce. W tej części miasta nie byłam od dwóch lat i nie żałuję, bo nic się nie zmieniła. Nadal tak samo snobistyczna jak wtedy. W takiej okolicy jak ta człowiek boi się, że źle nadepnie na trawnik rujnując wypielęgnowane źdźbła trawy. Nie wiem jak teraz, ale wtedy ludzie byli skłonni je czesać. Traktują zieleń jak pupila. Jeśli nie lepiej. Stanęłam przed domem dając sobie chwilę na przemyślenie, czy naprawdę chcę tam wejść. Wyciągnęłam telefon. Dwie wiadomości, jak miło.

Od: Calum
Do: Shay
Treść: Nie daj ciała, ubierz się jakoś, wśród ludzi na poziomie będziesz.

Kochany, zawsze wiedział co napisać.

Od: Ashton
Do: Shay
Treść: Znów informujesz wszystkich prócz mnie?

Parsknęłam spoglądając na ekran. Ostatnimi czasy to on zapominał mnie informować o czymkolwiek. Lub chociaż się kurwa odezwać. Zachował się jak obcy to ma. Podirytowana schowałam komórkę do torebki i pewnym krokiem ruszyłam ścieżką do drzwi. Dom był ogromny i z pewnością połowa pokoi świeciła pustkami. Abby mieszkała tu sama od dobrych ośmiu lat, nie licząc pięciu ze mną, które i tak w większości spędziłam uciekając przed jej morderczym spojrzeniem. Wzięłam głębszy wdech naciskając dzwonek. Otworzyła je, a ja automatycznie pożegnałam się z pewnością siebie. Mój biały strój nijak miał się do jej czerwonej sukienki. Musiała mieć jeszcze gorszy charakter niż myślałam, skoro z takim wyglądem żaden się nie skusił.

- Przyszłaś! - Powiedziała rzucając mi się na szyję. Ostatni raz zrobiła to gdy naprawdę chciała mnie udusić za jeden z młodzieńczych wybryków. Dziwne uczucie i chyba sama zdała sobie z tego sprawę, bo odsunęła się równie szybko co mnie objęła. - Wspaniale cię widzieć, mamy dużo do obgadania.

- Serio? Od lat nie mamy o czym rozmawiać, skąd ta nagła zmiana. - Weszłam do środka, tu zdecydowanie przeprowadzony był gruntowny remont. Kiedyś ciepłe pomieszczenia, dziś dopasowały się do jej charakteru. - Pewnie bym nie przyszła, gdyby..

- Nie obiad? - Zaśmiała się próbując rozładować napięcie.

- Już jadłam, teraz jestem głodna twoich wieści. Nie bez powodu się odzywasz, akurat teraz. Czegoś chcesz? Czy uważasz, że ja czegoś potrzebuję? - Spytałam siadając na dużym białym fortelu zakładając nogę na nogę. Siostra stanęła nade mną.

- Jak zawsze w gorącej wodzie kąpana przechodzisz do sedna sprawy, ale ja też już się nie mogę powstrzymać. Nie wiem czy wiesz, przez ostatni rok byłam za granicą. - A to nowość. - Miałam do załatwienia kilka kontraktów, później urlop i.. - Przechodzimy do sedna. - Muszę ci kogoś przedstawić. Poznaliśmy się na samym początku podróży, byłam przekonana, że to tylko letni romans, jednak wszystko działo się tak szybko. Wiem, że jesteśmy ze sobą tylko osiem miesięcy, ale.. - Wystawiła przede mnie dłoń. Na palcu znajdował się średniej wielkości brylant, prawdopodobnie. Otworzyłam oczy nieco szerzej, a więc jednak, wszystko jej się układa. - Chciałabym abyś była przy mnie kiedy weźmiemy ślub. Nie wyobrażam sobie wesela bez siostry. - Biło od niej szczęście. Gdy była w takim stanie nie potrafiłam się gniewać. Każdy zasługuje na taką miłość. - Jest tu dziś, dlatego chciałam abyś się pojawiła, cieszył się, że cię pozna. Jonathan pozwól tu! - Krzyknęła.

A ja zdałam sobie sprawę, że moje życie to jeden kurewsko nieśmieszny żart.
__
wiem, że za długie, wiem, że błędy, mam wrażenie, że nie chce wam się czytać, ale.. może warto?